Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
GOŚCINNE WYSTĘPY - OSTATNIO DODANE
-
Belmondo "Telefony"
(25 stycznia 2017)Gdzie jest mój Samsung, HALKO, nie mam czasu na ten tekst, idę robić sianko, zawijam mandżur, nie pierdol mi tu o melanżu. Przyszedł SMS już, idę robić S.O.S., nie biedę. Ty czekasz miesiąc na tekst, co go w jeden WEKEND jebię. Zapierdalasz na tej klawiaturze jak jebany plejbek, ja mam codziennie tutaj wenę.
Wjechałeś na uczelnię zrobić papier – ja też, tylko że mój papier jest doktorat, a nie kesz, tylko że to inny uniwersytet, każdy dzień to śmiech. Jedyny nauczyciel, jaki tutaj jest to KAZ, mam w bani BELMONDA. To klasyk TELEFONY, każdy student będzie naliczony. Halko.
-
Daughters "The First Supper"
(28 października 2016)Po dwóch pierwszych płytach wydawało się, że nic z tego nie będzie. Na debiutanckim longplayu Daughters zaprezentowali bezszelestny math-grind, który nie miał prawa spotkać się z pozytywnym odzewem. Trzy lata później podobno dojrzeli – matma została, za to ekstremalne formy wyrazu zastąpiono rozdygotanym noise rockiem w deseń post-no wave'u Magik Markers. Było trochę lepiej, ale w dalszym ciągu nie wywoływali żadnych konkretnych wzruszeń. Wreszcie w 2010 wyszedł S/T.
Wtedy się porobiło. Ta banda – zdawało się przeciętniaków – stworzyła unikalny materiał. Nawet w 2016 nie sposób ustalić, co wtedy mogło się wydarzyć. Moja maniakalna potrzeba porównywania oraz łatkowania jak dotąd nie została w pełni zaspokojona; kolesie wykoncypowali album przenoszący noise'owy post-hc w niezbadany wymiar. Słyszałem oczywiście o próbie przyklejenia The Jesus Lizard do tego dzieła w formie luźnej inspiracji, jednak nie umiem do końca w rzeczonym stwierdzeniu się odnaleźć. Wielokrotnie na przestrzeni ostatnich sześciu lat zastanawiałem się nad Daughters; w zasadzie za każdym razem docierałem do wniosków teoretycznie ocierających się o banał, lecz mających w sobie także coś nęcącego. Mamy bowiem do czynienia z mocarną ŚCIANĄ dźwięku, obłaskawionym hałasem do potęgi entej, paranoicznym szumem wpadającym w sieć radośnie brzmiących piosenek. Niezwykła jest witalność daughtersowych ścieżek: frapująco telepiących się od lewa do prawa, ogłuszająco swingujących, wiercących pokaźny otwór w naszej głowie i jednocześnie zapraszających do hulanek. Dwadzieścia osiem minut błogostanu.
Z "The First Supper" jest prosta historia: to najlepszy i najbardziej esencjonalny numer S/T. Rozpoczyna się od skocznego motywu, który po chwili dusi się od kotłującego się dramatycznego jazgotu, a na sam koniec dzielnie powraca na zdezelowany parkiet. O takim ciężarze mówi się, że jest lekki jak piórko. Niekiedy wyobraźnia prowadzi mnie do Elvisa – mógłby tak brzmieć, gdyby żył w naszych czasach. Bardzo mnie to uspokaja i cieszy.
-
Kylie Minogue "Better The Devil You Know"
(22 marca 2016)Lipiec, a może się sierpień 1990 roku, Sopot.
Ojciec zabiera mnie nad Bałtyk. Mam 8 lat. Łazimy po plaży, ja babram się w piachu, pływam, jem lody, chodzę nieustannie umorusany tymi lodami, lody to w ogóle moje automatyczne skojarzenie z wakacjami. Koszulka z Czechosłowacji, spodenki z NRD, sandałki, typowy chłopiec urodzony na wysokości rozkwitu szaleństwa Generała W.J. Spalam się nieustannie, słońce grzeje, kto by wtedy myślał o kremie z filtrem jakimkolwiek (zapobiegliwa ciotka, u której spędzamy wakacje, próbuje nałożyć mi dobrą polską Niveę na twarz, Niveę, która łączy stary ład i nowy ład, Nivea to kolejny symbol w tej opowieści, coś co – jak na przykład potwornie słodki napój Ptyś – nie zniknęło z naszego domu, gdy Polska znana dorosłym znikała). Tata, pamiętam, mówi, że tyle się przez ten rok w kraju zmieniło, ja oczywiście kompletnie nie rozumiem, o co mu chodzi, obchodzą mnie tylko lody i woda. I muzyka. Pewnego dnia jedziemy na Jarmark Dominikański, jest tam ogromne stoisko z kasetami. Tata mi mówi: Synu. Wybierz sobie trzy kasety. Jakie tylko chcesz. Wybieram dłuuggo, same piraty, fatalnie skserowane okładki, rozjeżdżająca się czcionka, gdy dotkniesz okładki tusz zostaje Ci na rękach. Bacznie przyglądam się okładkom, próbuję rozpoznać twarze, które gdzieś tam kojarzę z "Tygodnika Ludowego" czy "Sztandaru Młodych", mini-okien na świat. Wybieram: "Violator" Depeche Mode, "Ten Good Reasons" Jasona Donovana. I Ją. W sumie zdradzam swą pierwszą muzyczną miłość, bo to nie Madonna – teledysk do "Material Girl" Telewizja Polska katowała nieustannie, a ja nie byłem w stanie oderwać wzroku od tego ZACHODNIEGO LUKSUSU. Wybór pada na Kylie i "Enjoy Yourself". Teraz się śmieję, że te zakupy ukształtowały mnie na zawsze – smutek, bezgraniczny smutek, rytm i bezbłędne melodie. Wtedy jednak po prostu chcę słuchać w domu muzyki na Kasprzaku. Dziś te trzy kasety są nie do odtworzenia, zajechane, pozaciągane, z zaplątaną taśmą. Słuchałem. Słuchałem. Słuchałem. "Mamo, kup mi kolejne kasety! Mamoooooo".
Koniec października 2014, Łódź
Ten koncert trwa już z dobrą godzinę, stoję w trzecim rzędzie golden circle (przecież musiało być golden circle), jestem spocony, leje się ze mnie, tańczę (albo próbuję tańczyć, przestrzeń mocno ograniczona, nie tylko ja czekałem na ten wieczór całe życie). I uświadamiam sobie, że (i) znam wszystkie teksty na pamięć, (ii) doznaję czegoś na kształt uniesienia, wzruszenia, transcendencji, zupełnie poza rozumem. Przeniesienia w czasie do tamtych wakacji, kiedy wszystko było prostsze, jednoznaczne, banalniejsze. Poczułem się znowu tym gówniarzem z rajtkach z RWPG. Nie umiem tego nazwać. Wtedy i teraz. Wzruszam się. A po koncercie nie umiem dojść do siebie przez trzy dni. Nie jestem w stanie się skupić na niczym, w uszach słyszę Jej muzykę, błądzę po jutjubie w poszukiwaniu nagrań z tej trasy. Szefowa mówi mi następnego dnia w pracy: idź do domu, nie nadajesz się do niczego. "Szefowa", jak to brzmi. W wakacje 1990 roku to słowo nie istniało w moim słowniku, a świat dorosłych wydawał się niemożliwy. Dużo się zmieniło. Ale pewne rzeczy zostały takie same.
I choć nie zagrała wtedy "Better The Devil You Know", swojej prawdziwej perły, nie mam Jej tego za złe. Ten dorosły Maciej umożliwił tamtemu małemu Maciusiowi – który nie wierzył, że to w ogóle realne – spotkanie na żywo z blond-torpedą. Pompatycznie? A jak, pierdolę to. Zróbcie sobie rachunek sumienia i spróbujcie tak uczciwie przyznać się przed samymi sobą, ile marzeń z dzieciństwa udało Wam się spełnić.
-
Notorious B.I.G. feat. Bone Thugs-n-Harmony "Notorious Thugs"
(14 marca 2016)Kilka dni temu bez większego echa minęła kolejna rocznica śmierci Biggiego. W 1997 niedługo po wydaniu Life After Death byłem w Stanach Zjednoczonych w ramach wymiany uczniów. Zasady wymagały, bym w ciągu roku mieszkał w trzech rodzinach, co miało mi dać "pełen obraz Ameryki". Po trzech miesiącach spędzonych w rodzinie nerda z orkiestry marszowej (tu słuchałem głównie płyt wypożyczanych z biblioteki miejskiej, oraz nu-metalu za sprawą mojego nowego "brata"), trzech miesiącach mieszkania z synem wykładowców miejscowego uniwersytetu (tu Pavement, Dinosaur Jr i Weezer), trafiłem do domu sportowca i "popularnego dzieciaka" w naszym liceum. W końcu do szkoły jeździłem furą, a nie jak wcześniej autobusem szkolnym, czy samochodem z rodzicami. Tak się złożyło, że codziennie rano w drodze do liceum mój przyjaciel Rob odpalał w aucie tan sam numer, czyli właśnie "Notorious Thugs" i rapował wszystkie zwrotki z niezwykłym zaangażowaniem. Pikanterii całej sprawie dodawał fakt, że pół roku wcześniej najpopularniejszy i najzdolniejszy futbolista z naszego liceum zginął w wypadku samochodowym i gdy na miejsce przybyła policja, z odtwarzacza CD leciał zaloopowany kawałek "Crossroads" Bone Thugs-n-Harmony.
Nie wiem, ile w tym prawdy, dość, że zespół z sąsiedniego Ohio (mieszkaliśmy w Indianie) był uważany w liceum za kultowy i mistyczny. W "Notorious Thugs" pojawiał się na dodatek obok równie kultowego od niedawna nieżyjącego Notoriousa. Specjalnie wklejam link do wersji z napisami, bo to co się tam dzieje pod względem techniki i mieszczenia się w rytmie jest niewiarygodne. W efekcie tej współpracy wszyscy czterej MC przewinęli tu jedne z najwybitniejszych zwrotek w swojej karierze. Choć kawałek trwa sześć minut, co jak na utwory hiphopowe jest dość niespotykane, wydaje się, że właściwie mógłby ciągnąć się w nieskończoność nie nudząc słuchacza. Na Life After Death są prawdopodobnie lepsze numery, ale na mnie to właśnie ten, pewnie ze względu na wspomnienia z nim związane, nadal robi największe wrażenie. Król rapu jest tylko jeden.
-
Pianohooligan "Study 14"
(7 marca 2016)Gdy odchodziłem z czynnego zajmowania się muzyką, moje zainteresowania podryfowały w stronę poważki – po części powracając (ale tylko na Porcysowym featuringu), z muzyką poważną wracam. Ten termin nie wyczerpuje jednam tematu, jeśli chodzi o wrażliwość Piotra Orzechowskiego. 15 Studies For The Oberek swą genezę czerpie przecież z rodzimego folkloru, a w "Study 14" słychać szaleństwo free jazzu, będące niestety dźwiękowym odzwiercdleniem stanu umysłu współczesnego mieszczucha próbującego "ogarniać". Kiedy wybrzmiewają charakterne akcentowania, nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z autentycznie męską muzyką, a przy klasycznej partii czuję bez cienia żenady dumę narodową. "Polskość to naprawdę atrakcyjna forma bycia człowiekiem".
-
Pinkcourtesyphone & Gwyneth Wentink "Elision"
(2 marca 2016)Jeśli komponuje dla ciebie Terry Riley to wiedz, że coś się dzieje. Echa współpracy z amerykańskim minimalistą rezonują w najnowszej pracy Gwyneth Wentink. Holenderska harfiska z pomocą Richarda Chartiera nagrała blisko dziewiętnastominutowy utwór, w którym dźwięki harfy idealnie wpasowują się w eletroniczny podkład. Delikatna improwizacja na replice instrumentu z siedemnastego wieku gładko przechodzi w ambientowe przestrzenie kojarzące się z twórczością Rafaela Antona Irisarriego, a efekt końcowy daleki jest od oczywistości. Wydany przez włoski label Farmacia901 ma tylko jeden mankament. Zdecydowanie zbyt szybko się kończy.