SPECJALNE - BRUDNOPIS

Group Doueh
Treeg Salaam

2009, Sublime Frequencies 6.5

Ten album mógłby być nagrany przez jakichś nowojorskich freaków, napierdalających co się da i godzinami jamujących w wieloetnicznym towarzystwie. Został jednak nagrany w Saharze Zachodniej, dawnej kolonii hiszpańskiej, która po uzyskaniu niepodległości przez lata była nieustannie nękana konfliktami pomiędzy marokańskimi i mauretańskimi okupantami a nacjonalistycznym Frontem Polisario, reprezentującym miejscowych Sahrawi. Kraju o do dziś niejasnym statusie administracyjnym, od 20 lat tkwiącym w stanie zawieszenia - ani wojny, ani pokoju - którego prawie całe terytorium zajmuje kamienista hamada, niemalże pozbawionym infrastruktury i rozwiniętej gospodarki.

Treeg Salaam, co w dialekcie hassanija znaczy "Ulice pokoju", jest unikalnym świadectwem, że nawet w tak nieprzyjaznych miejscach, obok zagmatwanych wydarzeń politycznych, o których docierają do nas, lub nie, strzępki informacji, toczy się zwyczajne życie. Ludzie radują się, tańczą, wyprawiają wesela, kolekcjonują i nagrywają muzykę, której strzępki docierają do nas, lub nie, za pośrednictwem takich labeli jak choćby Sublime Frequencies.

Nagrania Group Doueh po raz pierwszy zostały zaprezentowane szerszemu gronu odbiorców na albumie Guitar Music From The Western Sahara, po uprzednim wygrzebaniu ich przez Hishama Mayeta w sklepiku muzycznym lidera zespołu, Salmou "Doueha" Baamara. Od razu spotkały się z dość dużym jak na tego typu wydawnictwo zainteresowaniem, zachwycając swą eklektyczną urodą, dla zachodniego ucha budzącą pewne skojarzenia chociażby z avant-folkową psychodelią Sun City Girls czy produkowanymi przez niejakiego Briana Jonesa The Master Musicians of Jajouka. Stylistycznie dryfowało to gdzieś pomiędzy hendriksowskimi inspiracjami, tishoumaren, czyli saharyjskim bluesem, tradycyjnym bębnieniem Maurów a muzyką Berberów. Album, pierwotnie wydany na winylu, został wznowiony na CD w większym nakładzie, a zespół Doueha odbył europejską trasę wraz z drugą gwiazdą Sublime - Omarem Souleymanem.

Podobnie jak zachodni debiut Group Doueh, ubiegłoroczny album to wybór tracków nagranych jakiś czas temu, w latach 89-96, o dość zróżnicowanej, choć współgrającej stylistyce. Pierwszy utwór, "Im Binat Omum", jest zbudowany na mocnych nabiciach tbal, tradycyjnego bębna, improwizowanym klaskaniu i arabskich zaśpiewach Doueha i jego żony Halimy, opartych na charakterystycznym dla afrykańskiej muzyki schemacie call and response. Całość uspójnia funkująca gitara z efektem wah-wah. Pewnym zaskoczeniem może być drugi kawałek. "Ragsa Jaguar" atakuje skrzeczącą, żrącą gitarą, chwilami brzmiącą, jakby została wyjęta z zagubionego w magazynach Matadora live demo-tape jakiegoś Jaya Reatarda. Z kolei na "Beatte Harab" Salmou sięga po tidinit, prostą lutnię, nieco przypominającą wyglądem i barwą amerykańskie banjo, którą akompaniuje sobie i synowi w wokalach, sprawiających wrażenie bardzo tradycyjnych. W następnym "Nabi el Mohamad" do równie korzennej muzyki w połowie utworu dołącza mocny, syntezatorowy bit, by wspólnie z przesterowaną gitarą stworzyć coś w rodzaju mauretańskiego punka. Dość niespodziewanie, po tych przedziwnych wyczynach, ostatni, prawie dwudziestominutowy "Tazit Kalifa" jest chyba najbliższy temu, z czym zwykło się kojarzyć muzykę saharyjskiej Afryki – sufickiemu mistycyzmowi i beduińskim śpiewom. Oczywiście tradycyjne brzmienie i struktura także i tutaj podlane są psychodelicznym sosem snującej się gitary i repetytywnego syntezatora.

Chyba nie trzeba podkreślać, że pod względem jakości nagrania, Treeg Salaam to przykład ekstremalnego lo-fi. Co dla jednych może być zaporą nie do przejścia, dla innych będzie jednak dodatkowym atutem. Bo ten album mógłby być nagrany przez jakichś nowojorskich freaków, napierdalających co się da i godzinami jamujących w wieloetnicznym towarzystwie. Został jednak nagrany w Saharze Zachodniej i jest nie tylko zbiorem ciekawych piosenek, ale także dokumentem, który nie powinien być rozpatrywany w oderwaniu od realiów historycznych, kulturowych czy ekonomicznych. Być może wczesne kawałki Ariela Pinka, nagrane w profesjonalnym studio za dużą kasę, stałyby się wielkimi hitami, ale w tym wypadku oddzielenie muzyki od technologii jest niewykonalne i jedyne, co można zrobić, to delektować się skrzeczącymi odgłosami. Równie saharyjskimi jak dźwięki tidinit czy tbal.

Krzysztof Michalak    
7 sierpnia 2010
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)