SPECJALNE - Artykuł

R. Stevie Moore w 50 odsłonach

3 maja 2013



Just Another Sigh (1975, Returns)

Kawałek z nieistniejącego filmu Disneya, w którym główny bohater (ślepy delfinek ze szpotawą płetwą) otoczony falującymi wodorostami i poświatą spadających gwiazd płacze, bo jest sam na świecie, wszyscy umrzemy, na domiar tego większość samotnie. –Aleksandra Graczyk


posłuchaj »



Lonely Teardrops (1976, Returns)

W tym dziadowskim coverze drugiego najlepszego kawałka lat 50-tych, R. Stevie Moore bierze na warsztat precyzyjny wokal Jackiego Wilsona i sobie tylko znanymi dziadowskimi ścieżkami prowadzi go – jakimś cudem bezkolizyjnie – ponad i pod spodem właściwej linii melodycznej. Której mimo to możemy się domyślić. Nie pytajcie mnie jak (zgaduję, że na zasadzie figury/tła). Po jakimś czasie orientuje się nasz poczciwy R. Stevie, że nie do końca wchodzi na bit, a zorientowawszy się macha na to wszystko ręką (okolice 2:01), pakuje bambetle, odpala busa i zabiera całą ekipę półtorej dekady wprzód (a może wstecz) na wspólny jam oraz finałowy korowód na plaży. Fade to glitter. –Aleksandra Graczyk

posłuchaj »



Love Is The Way To My Heart (1976, Returns)

Piosenki o miłości powstały po to, żeby mógł je śpiewać R. Stevie Moore. I przypominać nam, że nic nie jest fair, wszystko dzieje się zawsze za późno albo za wcześnie i nikt nigdy nie jest z tym, z kim powinien. Tyle rzeczy ciśnie mi się na usta, ale wszystkie brzmią jak Piotr Kraśko. Tak, to utwór jedyny w swoim rodzaju, niezwykły – ale przecież tak naprawdę [i wszyscy razem:] ...głęboko ludzki. –Aleksandra Graczyk

posłuchaj »



Melbourne (1976), Phonography)

"Melbourne" to mój ulubiony instrumental Moore'a; utwór otwiera Phonography, czyli pierwszą – według wielu fanów – najlepszą winylową kompilację w karierze kolesia. Brzmieniowo jest całkowitym miszmaszem post-apokaliptycznych synthów w stylu soundtracku Tangerine Dream do Miracle Mile oraz jangle-baroku Cleaners From Venus (z akcentem na barok). "Melbourne" mógłby równie dobrze wyjść spod pióra Rangers w dwa tysiące jedenastym roku. –Patryk Mrozek

posłuchaj »



No Body (1980, 1952-19??)

Nie imają się mnie przymiotniki i przysłówki, więc o tym, jaka jest muzyka i jak posuwa się wybitna skądinąd linia basu, jeśli nie możecie uświadczyć sami, opowiedzą Wam impresjonistycznie inne tutaj dziewczęta. Popatrzmy jednak na klip, jeden z moich ulubionych, gdzie R. Stevie żyje codziennością – paraduje z nocnikiem na głowie i tarza się w sierści kota Beau, który już umarł. Nim dostał Facebooka, niczym Mikołaj Rej rejestrował swój poczciwy i alegoryczny żywot i dubbing na kasetach VHS (najbardziej lubił BASF i TDK), zupełnie jak ze swoimi albumami – nagrać, odłożyć, bo trzeba miejsca na następne, może zniebozstąpi jakiś edytor. Pojawił się wszak pewien Portugalczyk-sekretarz, który dostał te taśmy do pomontowania – co udaje mu się pociąć, wrzuca na YouTube, choć życia mu nie starczy (dziś licznik przedsięwzięcia wynosi ponad 500 klipów i trochę długometrażówek). R. Stevie był ciągle i zawsze (niech będzie błogosławiony za to) dość świadomy swojego bohaterstwa i ikonowości (niezbyt z tym się wychylając poza samą świadomość), toteż zapisywał co popadnie, i nie wiem, gdzie byśmy byli bez tej złotej epoki udokumentowanej w pościelowych wideoklipach, w łazience, do lampy, do diaska. –Natalia Berdys

posłuchaj »



No Know (1986, Man of the Year Volume 2,)

Teenage Spectacular uchodzi za tzw. sztandarowe wydawnictwo RSM. To znaczy: zestaw piosenek najszerzej znany pospólstwu, ale też taki, od którego zwykło się rozpoczynać magiczną przygodę z R. Steviem Moorem – przynajmniej w czasach poprzedzających erę składanek "Ariel Pink Selekta". Tymczasem, kryjące się w końcowej partii owego zestawu "No Know" ciężko jest opisać w kategoriach tradycyjnej piosenki. Mało tego, samo pojęcie "kategorii" sypie się w rękach w obliczu rewelacji, jakie "No Know" ma nam do przekazania. Mówiąc prościej: "No Know" to połykający własny ogon, uporczywy mostek, w nieskończoność odkrywający kulisy pierwszego spotkania George'a Harrisona z Ravim Shankarem, oraz dwa paradoksalne fakty - fakt, że atman jest brahmanem, oraz fakt, że Avey Tare produkuje się w chórkach poprzedzających swój widnokrąg wydarzeń. –Aleksandra Graczyk

posłuchaj »



Norway (1978; Delicate Tension)

Melodyka tej wzruszającej spowiedzi na akustyka i głos już to pave'uje the drogę późniejszemu Pavementowi, już to zapowiada przymglone ballady Blur. "When you're not around me, I get blue", jedna z piękniejszych melodii w katalogu człowieka tysiąca i jednej melodii. Moore musiał to zdanie podzielać, bo w zmienionej tonacji i z nieco przejrzystszym soundem pieśń otworzyła potem jego późniejszy o 8 lat album z okładką imitującą A Hard Day's Night. –Borys Dejnarowicz

posłuchaj »



Painting The Canvas (2011, Stalactites & Stalagmites (w/ Tropical Ooze))

"In this song there's a footprint of an eight-year-old boy next to the footprint of a wolf. Did a hungry wolf stalk the boy? Or did they walk together as friends? Or were their tracks made thousands of years apart? We'll never know." –Wawrzyn Kowalski



posłuchaj »



Play Myself Some Music (1986 All Well And Good)

Mamy tutaj jeden z kilku tysięcy antemicznych hejnałów R. Steviego zaledwie, ale ten numer jest wyjątkowo szczególny (nie jak "dzień dzisiejszy" czy "dwie alternatywy", tylko wyjątkowo maślany, mam łzy w oczach). "Play Myself Some Music" jawi się autohymnem, trzęsie kosmologią i rekursywnym Waltem Whitmanem, ale nie, że celebracja i spedalone piosenki, tylko głębinowa nostalgia za tym, co sam R. Stevie wyczynia, i to w czasie rzeczywistym, a pierwszoosobowy narrator ma meta-przerzuty. Ujmując to inaczej, ten jeden kawałek to atawistyczny lejek, ruchoma małżowina, odruch czepny łapiący za pierwotną istotność i sens muzyki, kiedy zabieramy się do podwójnego winyla od strony B zamiast C. Przecież na Boga, to może być wpis do intergalaktycznej encyklopedii gdzieś pod "Milky Way / piosenka": "A ballad makes me think of you / a rocker makes me think of us / but silence makes me cry" – żeby wszyscy wiedzieli, o co nam chodziło. –Natalia Berdys

posłuchaj »



Pop Music (2011, Avanced)

Gdy moja żona po raz pierwszy usłyszała jedną z płyt R. Stevie'ego (zdaje się, że był to Contact Risk), stwierdziła, że brzmi jak Ariel Pink z gorszymi piosenkami. Trudno mi się nie zgodzić (jajko lepsze od kury). "Pop Music", jeden z nowszych utworów muzyka, to odpowiednik "Hardcore Pops Are Fun" Pinka; kawałek konkretyzujący miłość Moore'a do "popu dla popu", na której opiera się jego muzyka od samego początku. Akcentem szczególnie podkreślającym intencje jest też pierwszy riff elektryka, żywcem wzięty z jakiejś super znanej piosenki BITELSÓW. –Patryk Mrozek

posłuchaj »


I   II   III   IV   V

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)