SPECJALNE - Artykuł

20 najlepszych utworów Kraftwerk

15 czerwca 2013



20 najlepszych utworów Kraftwerk

W ramach rozbiegówki przed koncertem dusseldorfczyków na poznańskiej Malcie prezentujemy nasz ranking najlepszych kompozycji tej niesamowicie wpływowej formacji. Życzymy miłej lektury.


20 Computerwelt (1981, Computerwelt)

Nie warto odrywać "Computerwelt" od świata, w którym powstał. Zastalibyśmy wtedy przybyszy z Matplanety i trącącą Computermaus uroczą futurologię – kartridże, dyskietki, joysticki dla współczesnych uszu. Można i tak. Mają trochę racji ci, którzy uważają, że właśnie ten album Kraftwerk, sięgający wizjami w przyszłość, najszybciej z wielkich płyt zespołu stał się częścią przeszłości. Jeśli jednak poszukamy kontekstów, zauważymy, że lekko ironiczny nawias z jakim traktujemy tytułowy fragment robotycznego disco z perspektywy danych nam trzydziestu kilku lat, tkwił tam od początku, że umieścili go tam sami twórcy, zdając sobie sprawę, że tempo przemian, z którymi się stykają nie tylko nie pozostawia czasu na precyzyjne wyrażenie jakichkolwiek uporządkowanych sądów, ale wręcz w mgnieniu oka je dezaktualizuje. Świetnie ilustruje to zresztą sekwencja: "Computerwelt" vs "Taschenrechner"; tajemnica globalnych układów zestawiona z bezpieczną poznawalnością minikalkulatora. Tekst "Computerwelt" tworzą hasła, trochę jak w "Fitter Happier", układające się w rodzaj antyutopijnej narracji i co ciekawe, współcześnie wcale tej mocy nie tracą. Uświadamia nam to banał, w tym wypadku oczywistość, świat komputerów to nasz świat, w dodatku dość przewidywalny i nudny, którego fobie panowie z Kraftwerk chaotycznie, lecz trafnie zdiagnozowali już trzydzieści kilka lat temu. –Wawrzyn Kowalski

posłuchaj »



19 Radioland (1975, Radio-Aktivität)

Ze stanowiącej pokłosie komercyjnego sukcesu "Autobahn" wizyty w Stanach nasi prawie-beachboysi wrócili najwyraźniej odmienieni: ostatecznie pożegnali się z Connym Planckiem, gitarami i flecikami, zastępując te figury burżuazji surową bryłą Orchestronu; następnie zabunkrowali się wśród pyłów Kling Klang Studio, by nagrać koncept-płytę o radioaktywności, zdobną okładką czarną jak smoła. No tym razem entuzjazm trochę był mniejszy. Dużo by mówić o obecnym na Radio-Aktivität humorze czy wieloznacznej grze tożsamości, niemniej, co by nie mówić, tak cierpko wsobnymi bangerami niepodobnymi do niczego jak "Radioland" list przebojów się nie zdobywa. Niby klasyczny skład, ale tak właśnie było i tym razem. Chociaż, podmiot liryczny quasi-ballady zawsze niepokojąco kojarzył mi się z sublimowanym w katatonicznej uciesze Kemberem z "So Hot", odrodzonym kilkanaście lat wcześniej pod postacią zawodzącego subwoofera. Tak czy inaczej, w tej grotesce jest metoda. Jest nią struktura przedziwnej litanii, nadawanej – nie wiadomo, z przeszłości, z przyszłości, a może w czasie rzeczywistym, tylko ktoś przełączył długość fal – na przegniłym dronie, zrytmizowanym parodią głuchego bębna. Komunikat uwłaczająco zniekształconego głosu oderwanego od nadawcy i zawieszonego w eterycznej stęchliźnie raz po raz zakłócają pogłosy kosmische musik, czyniąc go nieczytelnym i ostatecznie nieistotnym; groteska przegląda się tu w tragedii, a dźwięk syntezatora wypłaszcza echa napromieniowanej izolatki. –Karolina Miszczak

posłuchaj »



18 Schaufensterpuppen (1977, Trans Europa Express)

Jeśli wierzyć słowom Wolfganga Flüra Trans Europa Express powstało jako odpowiedź na insynuacje części brytyjskiej i amerykańskiej prasy, która – zdaniem samych zespołu – przypisywała mu sympatyzowanie z estetyką nazistowskiej technokracji. Głównym wyrazem tego sentymentu miał być wydany trzy lata wcześniej album Autobahn, a wyrażana w nim z pozoru zupełnie niewinna radość z uwalniającej adrenalinę jazdy autostradą miała skrywać podziw dla programu bezkompromisowej modernizacji, jaka dokonała się w Niemczech za czasów III Rzeszy. Stąd pomysł na emancypacyjną, "humanistyczną" tematykę follow-upu do abstrakcyjnego w treści "Radio-Aktivität", afirmującą doniosłość kultury Republiki Weimarskiej; całego przekroju silnie audiowizualnych form ekspresji na polach nie tylko sztuki, ale też architektury czy desingu – od Bauhausu po Karlheinza Stockhausena. Równoważy ją celebracja Europy otwartej, choć ciągle będącej tyglem ścierających się ze sobą form. "Byliśmy dziećmi, które urodziły się po drugiej wojnie światowej... bez kultury muzycznej, kultury popularnej, z którą moglibyśmy się utożsamiać. Przed wojną mieliśmy tylko niemiecką muzykę folkową... W latach 20. i wczesnych 30. miał miejsce rozwój muzyki i to był nasz punkt wyjścia, kultura, nad którą zaczęliśmy pracować." - mówił Flür w jednym z wywiadów.

Trudno o lepszy przykład tej obsesji tożsamości niż "Schaufensterpuppen". Już sam tytuł utworu został zaczerpnięty z dotkliwej recenzji jednego z koncertów grupy, którą zamieścił jeden z brytyjskich magazynów muzycznych. Z kolei otwierające go "Eins, zwei, drei, vier" to nawiązanie (kpiący przytyk?) do zwyczaju The Ramones, którzy często otwierali swoje kawałki odliczając do czterech. Ta lekko paranoiczna otoczka drugiego singla z Trans Europa Express znajduje również swoje odzwierciedlenie w warstwie muzycznej. Minimalistyczny szkielet organizuje technogotycką paletę efektów, plamek i chromowanej, niemalże recytowanej linii wokalnej na kształt transującej, spiętrzającej się w niepokojącym dreszczu symfonii; mrocznej pieczęci najbardziej arystokratycznego krążka w dorobku formacji. –Jakub Wencel

posłuchaj »



17 Die Roboter (1978, Die Mensch-Maschine)

Manifest klasycznego Kraftwerk. Zespół w typowej konfiguracji i z Karlem Bartosem w creditsach. Dług zaciągnięty u minimalistów oraz motoryczność poprzednich nagrań nabierają w openerze Die Mensch-Maschine popowego charakteru, by w obrębie nieco ponad trzech i pół minut w wersji singlowej ukształtować wzór elektro-hitu, wyznaczając drogę szeregom synthpopowców. Historii dopełnia ówczesna fascynacja czarnymi rytmami Detroit i Chicago, powracającymi tam z nowym bagażem i zamiarem rozpętania rewolucji całą muzyczną epokę później za sprawą bellville'skiego tria. Pomnikowość w każdym calu, jeden z tych momentów, których znaczenia doświadcza się gołym uchem i z czystą przyjemnością. Archetypiczność tych hooków zniewala, a iście mechanistyczne podejście do koncepcji modernizmu i podporządkowane jej wymiaru muzycznego i wizualnego może tylko zachwycać. Dalej już prosto do Homework i bezpardonowo do głów milionów. "Ya tvoy slugá / Ya tvoy rabótnik". –Krzysztof Pytel

posłuchaj »



16 Das Modell (1978, Die Mensch-Maschine)

Snakefinger, gitarzysta The Residents uelastycznił w "Das Modell" warstwę rytmiczną, z pewną nonszalancją traktując melodię. Jego wersja uczłowieczyła cybernetyczny oryginał, przydając kompozycji nieco ciepła. W odwrotną stronę poszedł Steve Albini na "Songs About Fucking", zagęszczając zgrzytliwe partie i redukując zaprogramowaną melodyjność partii wokalnej do wściekłej melorecytacji, przez co "Das Modell" w interpretacji Big Black brzmi złowieszczo i w całkowicie zdehumanizowany sposób. Te dwa zupełnie różne odczytania najbardziej konwencjonalnej piosenki Kraftwerk obrazują pewną uniwersalność języka oryginału. Szlachetnie zaprojektowana budowa utworu wydaje się jednocześnie z łatwością poddawać reinterpretacjom, co zaowocowało licznymi coverami, niekoniecznie tak udanymi jak dwa wyżej wspomniane.

Nie powinien zatem dziwić fakt, że to właśnie "Das Modell" jest najbardziej popularną piosenką zespołu, singlem o wyostrzonych, precyzyjnie wykonanych kształtach, produktem maszyny, która poszukuje najbardziej optymalnego rozwiązania. Być może największą wartością w twórczości Kraftwerk jest właśnie zdolność do ustalania wzorców, tworzenia form idealnych. "Das Modell" jest singlem idealnym. –Piotr Gołąb

posłuchaj »



15 Nummern (1981, Computerwelt)

Myśląc o "Nummern" nie da się przejść obojętnie wobec jego klasyczności. Kanoniczność ta determinuje też niemożność napisania czegoś, co nie byłoby w jej kontekście banałem. Można w tym momencie mówić o wpływie, o byciu protoplastą electro, można też przytoczyć liczne zapożyczenia w formie sampli na przestrzeni dekad – od Africa Bambaataa przez DJ Shadowa po współczesnych. Przestaje mieć to wszystko jednak jakiekolwiek znaczenie, z chwilą, gdy każdorazowo odpalasz ten numer. Do głowy wbija się rytm utworu dyktowany wyliczaniem, po chwili prezentując już właściwy, intensywny bit i towarzyszący mu analogowy, kakofoniczny wtręt. Dalej wariacje, które już nie tak łatwo dają się klasyfikować jako minimalistyczne, choć motywy zazębiają się i nawarstwiają. Uproszczenie formy zapoczątkowane pod koniec lat siedemdziesiątych sprawia, że ta wyrosła na akademickim gruncie i wybujała koncepcyjnie muzyka trafia również do serc Afroamerykanów. –Marek Lewandowski

posłuchaj »



14 Kristallo (1973, Ralf Und Florian)

Powiedzmy sobie to w końcu jasno – cezura, jaką zastosowano względem dyskografii Kraftwerk, oddzielająca wczesny, "krautrockowy" etap działalności zespołu od "kanonicznych" następnych pięciu albumów to jedna z większych zbrodni, jakich dopuścili się systematycy historii muzyki popularnej. Wbrew obiegowej opinii pierwsze trzy płyty sygnowane nazwą Kraftwerk - poczynając od s/t, a kończąc na Ralf und Florian (Tone Float to sprawa nieco bardziej kontrowersyjna) - nie tylko w niczym nie ustępują późniejszym dokonaniom magików z Düsseldorfu, ale i w niektórych przypadkach je przewyższają. Nigdy nie miałem, na przykład, problemu z postawieniem tranzytowego dla zespołu wydawnictwa Ralf und Florian wyżej niż znacznie bardziej popularne wśród pasjonatów Computerwelt. Tym bardziej cieszę się więc, że "Kristallo" znalazło się w zestawieniu, bo to wręcz czysta esencja nabierającego "elektronicznego" pazura kraut-minimalu z Ralf und Florian, co słychać już od pierwszych sekund utworu. Potężna, walcowata linia syntetyzatorowego basu, delikatnie muśnięta vocoderem, symetrycznie szatkuje migotliwe, rozpierzchające się klawisze. Prawie sześć i pół minuty sonicznej rekonstrukcji molekularnej budowy kryształu, a my ciągle nie wiemy, czy to po prostu genialna kompozycja, czy może operatywne wykorzystanie siły entropii. Na wysokości 4:45 wszystko jednak błyskawicznie się zapada i wraca do pierwotnego porządku tylko po to, by ruszyć znowu ze zdwojoną prędkością. Jasny sygnał: trzeba repetować. –Jakub Wencel

posłuchaj »



13 Metropolis (1978, Die Mensch-Maschine)

Konstrukcja początku "Metropolis" (ach to podkręcanie i śrubowanie kosmicznych syntezatorów wzmocnionych odhumanizowanym, jednostajnie wybijanym przez Bartosa bitem) nie jest tak wcale odległa od hołubionego przeze mnie "Welcome to the Machine" Floydów. A potem nie jest normalniej. Utwór inspirowany arcydziełem sci-fi Fritza Langa z 1927 r. daje mi jednak panoramę bardziej rozległą niż film. Możliwe, że intensywność i budowanie dramaturgii przez Hüttera i Schneidera czynią go najlepszym na "Die Mensch-Machine", a to już jest top level. "Metropolis" to ekstrakt przepełnionej miłością do niemieckiej muzyki romantycznej (Schumann, Schubert, znacie?) niepodrabialnej liryki Kraftwerk. Kto ich tam wie, może jak Mozart napisali to bez skreśleń? –Jacek Marczuk

posłuchaj »



12 Tanzmusik (1973, Ralf Und Florian)

Co robić – "Tanzmusik" to "Bolero" krautowych spraw. To także aporia krystalicznego rozbestwienia klawiatur w matematycznych ramach i inne łowienie rosy poza czasem. Ta bodaj najwdzięczniejsza melodia w historii Kraftwerk za sprawą naginanej drobnymi wariacjami rytmicznej dyscypliny przeprogramowałaby każdy kalkulator na elektroniczny pryzmat, za sprawą dzwoneczków ukoiłaby najwybredniejsze serce robota. Przykład nieoczywistego dla wizerunku grupy impresjonizmu (sorbet malinowy po niedzielnej partyjce golfa etc.). –Karolina Miszczak

posłuchaj »



11 Spiegelsaal (1977, Trans Europa Express)

Ponowne sięgnięcie przez starych hipisów po niemiecki modernizm kilka miesięcy po śmierci Ulrike Meinhof ma w sobie coś z eskapistycznej nobliwości, ale też sporo z sublimacyjnego manifestu – od Autobahn rozpoczyna się nowy Kraftwerk, sielska wizja Europy bez widm totalitaryzmów. W czasach Adenauera, o czym pośrednio wspomina Tony Judt w wydanych niedawno Rozważaniach o wieku XX, kolesie zostaliby kompletnie niezrozumiani, jeśli nie napiętnowani, czemu zresztą nie ma się co dziwić, skoro takie Die Mensch-Maschine nadal bywa odczytywane jako prowokujące w swojej symbolice – mimo, że De la Mettrie jako żywo nie miał nic wspólnego z nazizmem."The artist is living in the mirror/ with the echoes of himself", kolejny z arcydzielnych, mrocznych indeksów na raczej zadowolonych albumach (obok mojego ulubionego "Mitternacht") to piosenka która powstała w tym samym czasie co wspaniałe "Some Are" Bowiego – gdy już można wyczuć namacalny patronat Niemców nad nagraniami z okresu trylogii berlińskiej, zaskakująco są to ich najpiękniejsze fragmenty. W kwestionariuszu Prousta Herbert na pytanie o ulubionego kompozytora odpowiedział "Mozart. Także austriacka muzyka wojskowa.". Gdyby dorzucić tam Kraftwerk i choćby ten zachwycający fragment Trans Europa Express, z powagą wobec logicznej ciągłości, "Raport z oblężonego miasta" mógł zestarzeć się nieco szykowniej. –Łukasz Łachecki

posłuchaj »



10 Neonlicht (1978, Die Mensch-Maschine)

Bez tych miarowych klawiszków w wysokim rejestrze nie byłoby pewnie ani "Skóry" Aya RL, ani dokonań "Niemiaszków" w rodzaju Justusa Köhncke czy Jurgena Paape (dzięki za podpowiedź, Jacek), ani chyba wreszcie hitów formacji Milano. I właśnie z początku mamy tu precyzyjnie wychillowaną electro-piosenkę, zresztą jedną z najurokliwszych pod względem ciepła melodyki, jaką Hütter, Schneider und Bartos ułożyli w karierze. Ale jakoś w 1/3 trwania kawałka panowie obierają nowy kurs, kurs w nieznane. Dyskretnie zmieniają tonację, zapinają matematyczne delaye, nieco minimalistycznie przeplatają syntezatorowe wstęgi. Wtedy zaczyna się dziać coś niepozornego, co w gruncie rzeczy być może stanowi w ogóle najistotniejszy wynalazek zespołu SIŁOWNIA: lodowaty soundowo utwór o konstrukcyjnej aparycji języka C++ zaczyna znienacka brzmieć jak… improwizacja. Na bezpiecznej bazie głównego arpeggio odbywa się istne jam session robotów. Łatwo sobie wyobrazić jak rytmicznie kołyszą głowami stopniowo rozwijając motywiczne spektrum. Jest między nimi chemia, są czujni i słuchają się nawzajem, ale również opętani łagodnym transem i w tym ich zapomnieniu tkwi zalążek hipnozy techno, która w rezultacie przenosi finał "Neonlicht" w nieskończoność. –Borys Dejnarowicz

posłuchaj »



09 Europa Endlos (1977, Trans Europa Express)

Wszystko co do tej pory słyszeliście o Kraftwerk: że zainspirowali Daft Punk, że jako pierwsi odstawili nudny, beachboysowy rock do lamusa, że zaznajomili Polaków z kalkulatorem i że napisali prototyp Iwony jest oczywiście prawdą. Niewielu jednak wspomina, że pasmo sukcesów Ralfa i Floriana zostało kiedyś przerwane jedną spektakularną porażką. Otóż w '86, gdy wszyscy w Paddy Power typowali "Europa Endlos" na hymn rodzącej sie w bólach Unii Europejskiej, düsseldorfczyków niespodziewanie wygryzł staruszek Beethoven. Nieoficjalnie mówiono o lobby francuskim (ponoć żabojady nie pokojarzyły, że Ludwig też był Niemcem, bo zmyliło ich flamandzkie nazwisko) oraz kontrowersjach związanych z narkotyczną przeszłością dawnych krautrockowców (a Daniel Cohn-Bendit nie mógł się za nimi wstawić, bo wtedy jeszcze rzucał butelkami z benzyną w policyjne wozy oraz molestował pięciolatki). My jednak znamy faktyczny powód pogrzebania nadziei bohaterów naszego featura na bycie główną atrakcją Parad Szamana i innych takich: otóż europejscy włodarze nie chcieli zbytnio prowokować aspirujących do członkowstwa Greków, którzy jak powszechnie wiadomo po dziś dzień uważają, że z tym Daft Punk itd. to raczej ich Vangelis. No i wybrali jak wybrali – rzekomo właśnie wtedy Margaret nazwała UE szalonym, utopijnym projektem i pomnikiem pychy lewicowych intelektualistów. A historia z Grekami wiadomo jak się skończyła. –Krzysztof Michalak

posłuchaj »



08 Taschenrechner (1981, Computerwelt)

W ogóle Computerwelt, o co chodzi? Jak można w tak śmiesznie krótkim czasie (prawie 35 minut) zamknąć temat elektroniki w ogóle. "Taschenrechner" mogę spokojnie zestawić z podróżą wannolotem z Księgi V przygód Tytusa, Romka i A'Tomka. Podobny efekt przyszłości i błogość w jednym wydaniu. Panie, ale my tutaj o matematyce i komputerach mieliśmy prawić. Na zrębach apollińsko pięknego syntezatorowego riffu wchodzi słynna melodeklamacja Hüttera "Ich bin der Musikant mit Taschenrechner in der Hand" i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że gość nieomal próbuje rapować. Kunszt Kraftwerk objawia się w ich swobodzie cyzelowania całej palety barw klawiszy i idealnym prowadzeniu wzdłuż trajektorii mechanicznego bitu. Produkcja antycypuje Richard D. James, natomiast Mouse on Mars, Two Lone Swordsmen, Adult. i wielu innych mają do tej pory niespłacony kredyt u düsseldorfczyków. –Jacek Marczuk

posłuchaj »



07 Trans Europa Express (1977, Trans Europa Express)

Pędzi pociąg historii,
błyska trzydziestosześciolecie – semafor
Rewolucji nie trzeba glorii,
nie trzeba szumnych metafor,
potrzebny jest maszynista,
którym jest On:
towarzysz, wódz, keyboardzista –
Hütter – słowo jak dzwon! –Krzysztof Michalak

posłuchaj »



06 Klingklang (1972, Kraftwerk 2)

Jak "Ruckzuck" w przypadku self-titled i tytułowe nagranie z popularnego "Autobahn", "Klingklang" to kompozycja bezsprzecznie dominująca nad całością albumowego materiału. Otwierając 2 zamaszystą suitą w trzech movementach Hütter i Schneider uzmysławiają, jak daleko jest im – klasycznie wykształconym muzykom – do eksperymentalnej kohorty z berlińskiego klubu Zodiak. Balans daleko-blisko – rozpisany przez raz zwalniające, raz przyspieszające manipulacje na taśmie – jest tu w ogóle kluczowy. Rozwijana bezceremonialnie linia basu łączy się z pastoralnymi partiami fletu i minimalistycznym pulsem pianina. Jeśli trzymać się analogii języka muzyki i sposobów operowania dystansami przestrzennymi, wyznaczona ścieżka prowadzi raz ku wypełnionej Moogami i introspekcyjnymi dronami szopie Floriana Fricke, raz ku düsseldorfskiej akademii, na której pewnie nie bez skutku dla wrażliwości na dźwięk Ralf studiował architekturę, a niejaki Joseph Beuys projektował przy okazji społeczeństwo przyszłości.

Drugi movement niesie się miarowym stukotem – maszyna perkusyjna jest w użyciu. Powiedzmy sobie jednak szczerze: z futuryzmem na miarę "Man Machine" nie mamy jeszcze do czynienia. Choć eleganckie "Klingklang" wskazuje, że akcentowanie nieoczywistych struktur rytmicznych odegra w twórczości Kraftwerk istotną rolę, to rozpisanie go na gitary i flet wydobywa inny, charakterystyczny zwłaszcza dla ich dokonań z I połowy lat 70., rys – zakorzenienie w bliżej niesprecyzowanej, zalegającej sennie tradycji romantycznej. Domykający całości fragment trzeci czyni z tego utworu jeden z poważniejszych typów do tytułu opus magnum grupy. –Karolina Miszczak

posłuchaj »



05 Computer Liebe (1981, Computerwelt)

Może zaczyna się nieco bezosobowo, od chłodno powtarzanej frazy "Komputer liebe", ale dużo czasu nie trzeba, by skapować się, że to jeden z najśliczniejszych kawałków w dziejach zespołu: wizjonerski (choć ta rzeczywista wirtualna miłość doby Internetu miała jednak wyglądać inaczej, a i technologia Bildschirmtext świata nie zawojowała), melancholijny ("Ich bin allein, mal wieder ganz allein (...) Ich brauch ein Rendez-vous"), z paroma efektownymi hookami i modulowanym tematem przewodnim tak chwytającym za serce i romantycznym, że nawet ckliwy cipciuś Chris Martin znalazł dla niego zastosowanie. A jednak mimo całej urody, odległego parkietowego potencjału (wydobywanego w remiksach), tęsknota i samotność są tu muzycznie niedopowiedziane, ale obecne i w tym sensie Last Exit ma tu jedno ze źródeł. Niby nie ma człowieka, a tak naprawdę "jest człowiek". –Michał Zagroba

posłuchaj »



04 Radioaktivität (1975, Radio-Aktivität)

Wobec klasycznych utworów Kraftwerk każdy słuchacz z pewnością znajdzie własny zestaw określeń i cech dystynktywnych, ja jednak wyróżniłbym pewną szlachetność i dostojność – wartości, które być może najpełniejszą realizację znajdują w ”Radioaktivität” – zarówno nagraniu tytułowym, jak i na przestrzeni całej płyty – najbardziej koncepcyjnego dzieła Kraftwerk, szczególnie jeśli idzie o ograniczoną zdolność poszczególnych fragmentów do istnienia poza zwartym ekosystemem albumu. Nagrania na Radio-Aktivität są ze sobą zrośnięte wręcz organicznie, tworzą zintegrowaną strukturę, rządzącą się swoją własną logiką – podobną logice niekończącej się migracji na falach krótkich i średnich, fascynującemu pochodowi radiostacji pojawiających się na kilka chwil, by niepostrzeżenie zniknąć w lepkim szumie, z którego w każdej chwili może wyłonić się wędrujący donikąd strzęp informacji w nieznanym języku lub zagłuszany symfonią głosów fragment piosenki. Przypomina to poszukiwanie sensu w nieuporządkowanej strukturze, oglądanie filmu podejmującego co chwilę nowy wątek, by porzucić poprzedni – z tą różnicą, że w przypadku Radio-Aktivität pozornie chaotyczny proces znajduje się pod opresją stałej kontroli.

Wyłaniająca się z wyniesionego do roli instrumentu licznika Geigera kompozycja tytułowa w najbardziej klasyczny sposób realizuje rolę nad wyraz poważnej popowej piosenki, z dwujęzyczną refleksją o radioaktywności, w której zarysowuje się główna oś tematyczna albumu. Pełni również funkcję wprowadzenia do pełnego melancholii słuchowiska, które osobiście zawsze lubiłem interpretować jako ponurą i dostojną baśń o końcu świata zniszczonego na skutek ludzkiej wynalazczości. Na próżno szukać tu jednak rozpaczy i żałobnego nastroju. Nie miałyby one żadnej wartości wobec filozoficznej zadumy nad szarym krajobrazem pustych przestrzeni, których ciszę czasem tylko przerwie powracające echo minionego życia. –Piotr Gołąb

posłuchaj »



03 Ruckzuck (1970, Kraftwerk)

Klasyczna sprawa – w blurbie wydawanej właśnie w języku polskim biografii Kraftwerk autorstwa Davida Buckleya pojawia się sformułowanie "Opisuje jego często nie rozumiane, a zarazem przełomowe albumy od Autobahn po Computer World". Ciekawe, co na to jeszcze częściej nierozumiane albumy I-III, pupilki Porcysa. Kult Dingera (który do sesji nagraniowych dołączył jednak już po nagraniu "Ruckzuck"), elitystyczna zajawa i zachwyt, że zrobili ten kawał zgrzytającego, progresywno-psychodeliczno-awangardowego mięsa (tyleż Stockhausen, co Brotzmann, wszystko do góry nogami) w 1970 roku to oczywiste sprawy, ale echa tej kompozycji, znajdą się praktycznie na każdym kolejnym "klasyku", od manipulacji taśmami, przez motoryczny bit i szczękające riffy po proto-microhousowe (w rozumieniu – zapowiadające Computerwelt) blipy i piski. Prawdziwy kamień węgielny. Jeśli Schneider uporczywie lekceważy początki zespołu, to trzeba przyznać, że rzadko komu trafiają się kawałki tak dobrej archeologii (chyba że krautowemu zespołowi Scorpions). –Łukasz Łachecki

posłuchaj »



02 Autobahn (1974, Autobahn)

W ramach kampanii promocyjnej tegorocznej edycji poznańskiej Malty organizatorzy umieszczają od jakiegoś czasu na Facebooku żartobliwe, przypominające internetowe memy obrazki, które w niekonwencjonalny sposób mają zaprezentować największe gwiazdy festiwalu. Chyba najwięcej "kontrowersji" (o ile mówić można o jakiejkolwiek kontrowersji w przypadku kampanii reklamowej festiwalu muzycznego) wywołała zajawka)koncertu(/spektaklu 3D?) Kraftwerk. Nic zresztą dziwnego, bo jej wymowa jest dość przewrotna: wbrew zamierzeniom autora raczej legitymizuje ona dorobek Kraftwerk dokonaniami Daft Punk (co, wziąwszy pod uwagę ogromny sukces Random Access Memories, ma niestety jak najbardziej sens pod względem komercyjnym), a nie odwrotnie, ale, co ciekawsze, w dość bezkompromisowy sposób dissuje Beach Boysów, przylepiając im etykietkę "autorów przeciętnego rocka".

Hmm. Cofnijmy się do listopada 1974 roku i premiery przełomowego dla niemieckiej grupy krążka Autobahn; wedle "kanonicznej" systematyzacji (co nie znaczy, że jedynej słusznej) otwierającego "klasyczny", elektroniczno-futurystyczny etap działalności zespołu. Ponad połowę czasu trwania płyty okupowała gargantuiczna quasi-suita pod tym samym tytułem – w blisko 23 minutach zagęszczająca środki wyrazu łączące zdyscyplinowane, krautrockowe brzmienie znane z pierwszych trzech wydawnictw sygnowanych nazwą Kraftwerk z zapowiadającym stylizowane wycieczki w retrofuturyzm, przełomowym dla rozwoju muzyki elektronicznej aranżacyjnym bogactwem (vocoder, syntetyzatory, pady + "motoryczne" efekty). "Autobahn" było też pierwszym utworem w dorobku grupy, który zawierał śpiewany tekst – co warto zaznaczyć – w języku niemieckim. Wiele osób błędnie odczytywało jednowersowy, przewijający się przez całą długość jego trwania "refren" na skutek błędnego przekonania, że został on napisany w języku angielskim. I tak z "Wir fahren fahren fahren auf der Autobahn" ("We drive drive drive on the Autobahn") zrobiono "Fun, fun, fun on the Autobahn". Tę popularną wśród fanów pomyłkę komentował później Wolfgang Flür: "(...) To zupełnie nie tak. Ale to działa. Jazda samochodem to frajda. Nie mieliśmy ograniczenia prędkości na autostradzie, mogliśmy się ścigać poprzez Alpy, więc tak, fahren fahren fahren, fun fun fun. Ale nie miało to nic wspólnego z Beach Boys!"

Kilka lat później Ralf Hütter sprostował jednak wypowiedź (już byłego) kolegi z zespołu, twierdząc że refren może jak najbardziej być interpretowany jako swoisty hołd dla "Fun, Fun, Fun", a chłopcy z Hawthorne byli dla zespołu jedną z największych inspiracji. –Jakub Wencel

posłuchaj »



01 Ananas Symphonie (1973, Ralf Und Florian)

O całym dorobku Kraftwerk można trochę "na autopilocie" pisać właściwie wymieniając po kolei, co poprzedzali, odkryli, antycypowali. Ta analityczna metoda pozwala umiejscowić wizjonerstwo grupy na osi czasu, zrozumieć ich absolutnie kluczową rolę w ewolucji muzyki rozrywkowej, doszukać się ich wpływu w rzeczach, które na co dzień bierzemy za oczywistości "znikąd". Podobnie i o tej niemal 14-minutowej impresji zamykającej przygotowany w duecie longplay Ralf und Florian mógłbym mówić długo i namiętnie: że proto-ambient, że post-psychodelia, że malownicze pejzaże Tortoise, w końcu że sample użyty na jednej z głośniejszych płyt indie-światka w XXI wieku. Z tym, że mogę też powiedzieć jak Wielki Szu do podrajcowanego swoim widowiskowym tasowaniem kart Jurka: "no.. no.. dobre.. dobre.. TYLKO PO CO?". Mało jest muzyki, która traci na merytorycznych analogiach, ale w przypadku "Ananas Symphonie" to akurat lekki nietakt. Dźwięki dosłownie przelewają się, naturalnie dryfują spokojną wodą, chwilami wprost lewitują, równie zrelaksowane, co przećpane, równie łatwe do zdekodowania, co nieodgadnione, równie znajome, co zaklęte i magiczne. W tym pozbawionym tradycyjnie pojmowanych ram formalnych przepływie energii jakby budzi się ostateczne zrozumienie wszech-zagadki i, co najzabawniejsze, wściekle upragniony sekret okazuje się o wiele przejrzystszy, przystępniejszy i swobodny, niż sądzili filozofowie. –Borys Dejnarowicz

posłuchaj »

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)