SPECJALNE - Artykuł
10 najlepszych polskich producentów hiphopowych
31 grudnia 2012
Obok topu polskich raperów prezentujemy Wam krótki, niezobowiązujący przewodnik po najciekawszych krajowych producentach hiphopowych. Celowo zrezygnowaliśmy ze ścisłego watościowania i formuły rankingowej. To subiektywny wybór dokonany przez dwie osoby, który zaledwie wprowadza w bogactwo polskiego bitmejkingu. Miłej lektury!
DJ 600 V
Sebastian Imbierowicz to człowiek-instytucja. Połowa wspomnień dotyczących początków
legendarnych warszawskich składów zaczyna się od zdania: "Poznał nas 600V", równie wiele (jeśli nie więcej) ciekawych produkcji z raczkującego okresu polskiego hip-hopu zawdzięczamy właśnie jemu. Nietuzinkowa charyzma, olbrzymie osłuchanie oraz bogata sieć kontaktów wsparta zmysłem technicznym w przypadku 600V bardzo szybko zaowocowały własnym stylem, kładącym
podwaliny pod zjawisko, które ogólnie można nazwać polskim hip-hopem, a nieco bardziej
szczegółowo polską szkołą bitmejkingu. Nieco mnie dziwi, że to niezbyt popularne określenie, bo
wszystkich opisywanych przeze mnie producentów, a także omawianych przez Łukasza
WhiteHouse'ów, łączy dość łatwo wyczuwalny wspólny mianownik stylistyczny, genetycznie
obciążony nowojorskim undergroundem (check Beatminerz, Pete Rock, Havoc etc.), który na
krajowy grunt przeszczepił nie kto inny, jak właśnie 600V. Produkcja hip-hop, pierwsza
Molesta, Szejsetkilovolt to nie tylko znakomite muzycznie albumy, to kamienie milowe
polskiego hip-hopu, bez których mogłoby nie być późnowieczornej melancholii Świateł
Miasta i Kastanietów, jazzowej subtelności pierwszego Kodeksu i drugiej
Kompilacji, luzu S.P.O.R.T.-u czy porąbanego, acz bezpośredniego, nieco
mrocznego minimalizmu Świeżego Materiału. Niemal wszystko, na czym od strony bitowej
stoi klasyczny krajowy hip-hop, można w prostej linii wyprowadzić z tych kilku wczesnych dzieł
Volta, ale to nie koniec zasług Imbierowicza, bo Ojciec Chrzestny Polskiego Hip-Hopu był także
jednym z pierwszych jego reformatorów – album 600 Stopni C, do dziś szeroko kojarzony
za sprawą "Merctedesa" i "Wychylylybymy", odważnie spoglądał w kierunku syntetycznych
bangerów, dzięki czemu z łatwością podbił singlami ówczesną VIVĘ i dotychczas niechętne
rapsom dyskoteki. Dziś nieco zabawnie słucha się niegdysiejszego hitu "Ideału Potęga" albo
remiksu "Każdego Z Nas" Zipów, ale w 2003 takie strzały od największego hip-hopowego
autorytetu w Polsce (gdy Eis chciał zaznaczyć swoją dezynwolturę, nie przypadkiem pytał się
buńczucznie "Kim jest, kurwa, 600V?") były sporym impulsem do nowych poszukiwań, zatem kto
wie, być może wszyscy producenci z naszego skromnego topu są mocno zadłużeni u tego jednego?
−Krzysztof Michalak
KIXNARE
Łatwo byłoby zakwalifikować Kixa jako producenta przewidywalnego, zwłaszcza
jeśli chodzi o rap: pokłony dla golden era, nowojorsko brzmiące, barwne pętle, szorstkie bębny
i staroszkolna poza. Jedyny podobny do Kixnare'a producent w ostatnich latach to chyba
Czarny – z jednej strony mocno przywiązany do skreczy, cutów i trzasków winyla, z drugiej
jak najbardziej nowoczesny. Ta łatwość w przyklejaniu łatki mija, gdy przypomnimy, że
mówimy o autorze Digital Garden – o której różne rzeczy można powiedzieć, ale nie to, że jest
przewidywalna. Imponująca wyobraźnia, i jak w przypadku całego teamu zbliżonego do Junoumi,
profesjonalizm na światowym poziomie.
−Łukasz Łachecki
MATHEO
Matheo, przy jego bitach chce się skakać#cholesterol. Mniej subtelne niż Bober, mniej
wielowymiarowe niż Sir Michu, ale też mniej nachalne niż Donatan czy bardziej wyraziste niż
okazjonalnie współpracujący z Guralem Larwa czy Mikser – takie są bity tego typa. Wiadomo, że
ten "orientalizujący" sznyt zahacza czasem o wioskę, Matheo jako postać wydaje się raczej mało
rozgarnięty – tym bardziej szacunek, że większość rzeczy których dotyka zamienia w złoto.
−Łukasz Łachecki
OŚKA
O$kę przez $ jak dolar poznałem oczywiście za sprawą "Bezele" i "Od lat". Obydwa bangery –
pierwszy uosabiający bardziej hedonistyczną odsłonę imprezy, a drugi bardziej chill-outową –
są mistrzowskimi trackami, więc jestem wdzięczny Małgo, Daro, a przede wszystkim Wujkowi i
Człowiekowi Nowej Ery, że mnie z nimi zaznajomili, ale z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że
wtedy byłem gnojem i nie chciałem więcej niż nic, skoro nie sprawdziłem OMP, Superrelaksu, Wszystko Co Mogę Mieć ani żadnej z dwóch Kompilacji. Produkcje O$ki bujają
konkretnie, ciesząc miękkim groovem wyjętym wprost z Mecca And The Soul Brother
i samplami pochodzącymi chyba z najfajniejszej kolekcji winyli w całej Polsce. Trudno w tym
morzu łakoci znaleźć cokolwiek kwaśnego albo gorzkiego – polecam pakiet: six pack, fotel i płyta
z podkładami O$ki, a samemu O$ce wielkie joł ode mnie zarówno za podkłady pod rozkminę, jak i
za klubing.
−Krzysztof Michalak
NOON
Trzy klasycznie brzmiące albumy (EP i Światła Miasta Grammatika oraz debiut
Pezeta), jeden nienachalnie eksperymentalny (Poważna), a na boku kilka bitów dla
znajomych oraz solowe instrumentale – to cały hip-hopowy dorobek Noona. Bugajak jest
jednak ikoną polskiego bitmejkingu, a wielu uważa jego produkcje za niedościgniony wzorzec
wyważonego, eleganckiego introwertyzmu. I nie sposób dyskutować z tymi opiniami. Wystarczy
posłuchać dowolnego kawałka wczesnego Grammatika albo jakiegoś tracka z Bleak Output,
by zrozumieć, że te wszystkie smyki to nie żaden tani, sentymentalny chwyt, wzruszające-
pasaże-fortepianu-zmiękłem, tylko niezwykle spójna wizja subtelnego, emocjonalnego hip-hopu.
Wystarczy puścić sobie "W Branży", by zrozumieć, że wszystko, co było przed tym kawałkiem,
wraz z nim weszło na nowy level. I aż chciałoby się powtórzyć za Sławami: "Polski rap zaczął
mi koło chuja latać w czasach, kiedy rozumiałem Bugajaka", bo ta garść kawałków to historia
opowiedziana i spuentowana, zatem naprawdę nie trzeba nic już dodawać.
−Krzysztof Michalak
SODRUMATIC
Wszystko się zgadza: analogie, podejście do aranży, bogate orkiestracje i świeżość-
aby SoDrumatica nazywać polskim Noah Shebibem. Po zrobieniu większości bitów na E:DKT kolejna płyta VNM-a ma być w całości jego dziełem – jeśli znów okaże się, że główną rzeczą,
którą autor "Potrzebuję" ma do powiedzenia na bicie jest to, że nie ściągniesz go na dół, nie
zatrzymasz w robieniu wspaniałej kariery króla rapu, to prawdopodobnie będzie można mówić
o najbardziej zmarnowanych podkładach ostatnich lat. Zwłaszcza, gdy przypomnimy sobie
bodaj najpełniej do tej pory brzmiący bit do "Zamknięcia" Mesa. Podobnie jak w przypadku
np. Sir Micha, bycie producentem "nadwornym" u konkretnego rapera to mocne ograniczenie
dla niespożytych pomysłów muzycznych, co nie zmienia faktu, że talent So Drumatica dopiero
powinien eksplodować.
−Łukasz Łachecki
SZOGUN
Gdy usłyszałem ostatni bit Auera, który ma znaleźć się na nowym Pezecie, to wróciłem
pamięcią do czasów wydania Rozrywkowej. Wzgardzona w chwili wydania, dziś wydaje się
tour de force Pezeta i prawdziwym krokiem naprzód w rozwoju brzmieniowym. Tęsknota za
Noonem? To Szogun nagrywa stanowczo za mało, od czasu do czasu rzucając jakiś mniej lub
bardziej ciekawy szkic dla Mesa czy kogoś z Szybkiego Szmalu. To niejednoznaczny bangerowiec – kopiujący Timbalanda, łatwo przeskakujący po zajebistych zachodnich wzorcach, jednak oryginalny, niełatwy do sklasyfikowania. Trajektoria jego dojrzewania jako twórcy podkładów jest
mocno idiosynkratyczna. I przy tym, podobnie jak Scoop czy Kociołek, Szogun pozostaje raczej
niespełnioną nadzieją rodzimego beatmakingu.
−Łukasz Łachecki
TEDE
Ha, a ten tutaj, to czasem nie raper, nie pojebało się coś Porcysom? Nie, nie pojebało. Owszem,
dorobek producencki Tedego nie należy do najbardziej imponujących ilościowo, a waga
historyczna jego nawijek jest dużo większa niż waga jego bitów (nie żebym złośliwie pisał w
tym przypadku o wadze), ale w stylówce produkcji Tedego jest coś, co bardzo lubimy – swoboda
połączona z atencją dla szczegółów i wyczuciem melodycznym, czy może raczej znakomitym
nosem do zajebistych pętli. To, w jaki sposób płyną "Dyskretny Chłód", "Wyścig Szczurów"
czy "Konexje", to esencja kreatywnego wykorzystania zażerającego sampla i najlepszy przepis na
undergroundowy hit. Trochę szkoda, że Tede na tak długo zarzucił bitmejkerską robotę, bo kawałki,
które wyszły spod ręki Granieckiego po jego powrocie za konsoletę (ubiegłoroczne "Gdzie Tamte
Dziewczyny" albo tegoroczne "Dwadzieścia Lat" z sentymentalnego Odkupienia), dobitnie
pokazują, że mamy do czynienia nie tylko z typem, który w kombatanckich czasach mógł wspierać
kolegów niedostępnym dla nich sprzętem, ale po prostu z gościem, który wie, co dopsz buja.
−Krzysztof Michalak
WACO
Waco reprezentuje ten odłam krajowego hip-hopu, który na Porcysie utarło się zręcznie pomijać.
Osobiście bardzo często słucham warszawskich uliczników, ale wiem, że niektórzy moi redakcyjni
koledzy wręcz alergicznie reagują na ksywy różnych Zip-ów i innych Sokołów, a jeszcze kilka lat
temu jedynym miejscem na docenienie monumentalnego podkładu Waca do "Życia Warszawy"
była u nas okazjonalna rubryka poświęcona guilty pleasures. Cóż, backgroundowe ograniczenia
są często nieprzekraczalne, nawet przy najbardziej karkołomnych próbach odkontekstualnienia
muzyki, a prawda jest też taka, że mało który z kolegów Waca imponuje za majkiem techniką.
To jednak nieistotne, gdy mamy do czynienia z tak dopracowanymi bitami, jak "Graffiti", "Tak
To Wygląda", "Nieśmiertelna Nawijka Zip Składowa", "Przyjdź Na Chwilę", "Znowu Się
Spóźniłem" albo remiks "Idź Za Ciosem". Mroczne, do bólu uliczne i powściągliwe, a jednak
kontrapunktowane niezwykle wyszukanymi harmonicznie i melodycznie samplami o jazzowej
proweniencji, nadają nieco kulawym rapsom warszawskich MC's niepowtarzalnego sznytu. A
boom-bapowa petarda "Bez Ciśnień"? To jest dopiero pętla! Pełen szacunek.
−Krzysztof Michalak
WHITE HOUSE
Wbrew wersji, jaką zdają się forsować dość nieporadni w zakresie social media
Magiera i L.A, nie są oni głównie twórcami Każdy ponad każdym. Mimo, że od "triumfów
Wrocławia" mija 10 lat, a ostatni Kodex, mimo że to dziełko niewątpliwie solidne, nie wzbudza
już takich emocji, warto przypomnieć sobie rozpiętość albumów, na jakich znalazły się produkcje
duetu: od (powiedzmy) "ulicznych" WWO i Pei w najwyższej formie, przez zapomniane nieco,
brudne funki FFOD, aż po nieco jazzującą, przydymioną odmianę trip-hopu na Oddycham
smogiem Tymona – to tylko wierzchołek góry lodowej. Nie ulega jednak wątpliwości, że
największą bolączką duetu była tendencja do zapraszania do współpracy kompletnie nierównych
raperów – obok m.in Mesa, który wiele zawdzięczał sukcesowi "Oczu otwartych" i zawsze w zamian
odpłacał się featuringiem co najmniej świetnym, Kodexy to zazwyczaj przegląd nijakich MCs,
marnujących bity rozpaczliwie dopraszające się o raperów najwyższej próby.
−Łukasz Łachecki