RECENZJE

Myslovitz
Happiness Is Easy

2006, EMI 4.5

"Nie zawiedli chłopaki ze Śląska. [...] Trudno oceniać, czy ich siódma płyta jest lepsza od poprzednich. Z całą pewnością jest inna. Zespół się rozwija, eksperymentuje, bawi się swoją muzyką i słychać to w każdej kolejnej nucie na krążku. [...] Na początek Myslovitz serwuje mocny rockowy, odrobinę surowy kawałek ("Fikcja Jest Modna"), by zaraz potem płynnie przejść w delikatną melancholię w "Ściąć Wysokie Drzewa". [...] Elektroniczny, romantyczny duet z Marią Peszek w "W Deszczu Maleńkich Żółtych Kwiatów" to strzał w dziesiątkę – oba głosy wspaniale się uzupełniają. A to dopiero półmetek tej podróży po dźwiękach".
(Z recenzji konsumenckiej na Merlin.pl)

Zadziwiające – w czasie między występami na Dniach Ziemniaka, a planami koncertowej reaktywacji Lenny Valentino oraz organizowaniem festiwalu-który-ma-uratować-muzykę-alternatywną-w-Polsce, Artur Rojek znalazł chwilę na nagranie płyty. Myslovitz, znaczy się. Takie nagrywanie to ciężki kawałek chleba – w przypadku Myslovitz wyczerpanie twórcze zawsze przejawiało się przede wszystkim mankamentami tekstowymi. Nie brakowało ich wcześniej – patrz słynne rymy mysłowickie ("nas-was-świat", "ciebie-siebie" i tym podobne kalki z pamiętnika wrażliwej nastolatki). Nie brakuje ich i tym razem: już pierwsze wersy drugiego tracka ("Smutny śpiew / Wysokich drzew") widzą lirykę Rojka sięgającą dna, zaś poszczególne "perełki" z kolejnych tracków ("Patrzę na siebie i / Widzę te ściany i czuję te drzwi / Czym jest ta ściana / A czym / Przejście przez drzwi") zastają ją dalej radośnie kopiącą w grząskim mule. Nie wpadając w nadmierną przesadę, oficjalnie uznaję filozoficzne zapytanie o prawdziwą naturę tej ściany za najgorszy moment tekstowej twórczości zespołu, if you know what I mean.

Nie chcę jednakowoż powiedzieć, że goście Myslovitz są lub stali się jednoznacznie złymi tekściarzami. Momenty świetne też się zdarzają – przykładowo wstęp numeru singlowego czy zdradzający pokrewieństwo z Lenny Valentino refren "Ściąć Wysokie Drzewa" (to o motylach i ćmach, no). Problem w gruncie rzeczy tkwi gdzie indziej, a mianowicie w przesłaniu owych liryków. Naiwna, egzaltowana poppsychologia, z której mieliśmy tyle ubawu w przypadku "Acidlandu", tu przewija się przez całą płytę. Arturowi nie wystarcza posada nauczyciela WF-u, ma ambicję zostania Twoim osobistym doradcą życiowym, Twoim terapeutą, a nawet chciałby zastąpić Ci matkę i ojca, gdy zbyt długo siedzisz przed komputerem ("Na powietrze wyjdź" – wyłapcie ten fragment). Głębia społeczno-psychologicznych analiz gdzieś na poziomie Paulo Coelho czy Williama Whartona, skądinąd naszych narodowych ulubieńców.

Opis części muzycznej wypadałoby rozpocząć od duetu z Marią Peszek. Do muzyczno-tekstowej egzaltacji Artura dokłada się uduchowiony głos nowej muzy polskiej alternatywy. Ej, momentami to brzmi jak Kozidrak, na serio. Porównanie usłyszane po raz pierwszy (niestety, nie ja na nie wpadłem), z początku uznane przeze mnie za raczej mocno absurdalne, szybko ujęło mnie swoją bezwzględną głębią. Posłuchajcie końcówek wersów – analogia normalnie stuprocentowa. Co do całokształtu muzycznego, to w 80% mamy do czynienia z całkiem przyzwoitym recyclingiem motywów wcześniejszych, od Sun Machine w górę, ze szczególnym uwzględnieniem dwóch ostatnich albumów. Choć parę nowości jest – dancepunkowe inklinacje "Spaceru W Bokserskich Rękawicach" (LCD Soundysytem?), użycie sekwencera w inkryminowanym duecie z Peszkową (Kaizers Orchestra?), beatelsowskie inspiracje closera ("Doctor Robert" tekstowo, "Within You Without You" muzycznie). Wszystko to całkiem fajnie wpisuje się w dotychczasową stylistykę zespołu.

Ogólnie rzecz biorąc Happiness nie jest płytą złą. Wielbiciele Myslovitz przyzwyczaili się w zasadzie do wydrwionych przeze mnie mankamentów. Do jednych coś takiego przemawia, innym rekompensuje to przyzwoitej klasy melodyjna, poprockowa muzyka. Na tle dyskografii bandu cała ta płyta to trochę takie ładne czerwone jabłuszko z kilkoma niespodziewanymi lokatorami. Albo ruska czekolada dociążana śrutem, którą jako mały brzdąc kupowałem na lokalnym bazarze. Śrut, nie powiem, przeszkadzał. Ale tak właściwie to naprawdę była niezła czekolada. Jak na polskie warunki – należy się sakramentalny dodatek. Z pewnością po siedmiu wydanych albumach Myslovitz "się nie kończy": nadal widać ogromny potencjał w warstwie muzycznej i realizacyjnej. Więcej innowacji, więcej różnorodności i będzie świetnie. Momentami nawet w tych tekstach jest iskra. Gdyby tylko zrezygnować z psychologicznych ambicji, dawać te wierszyki komuś starszemu do przeczytania... strach pomyśleć, co mogłoby z tego być. Polska płyta roku zapewne. A ich ciągle na to jeszcze stać, imo.

Marcin Wyszyński    
21 sierpnia 2006
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)