RECENZJE

Sa-Ra Creative Partners
Nuclear Evolution: The Age Of Love

2009, Ubiquity 7.9

Prawda jest taka, że z tymi Sa-Ra'mi to "lepiej późno, niż wcale". Nie wierzycie, zapytajcie Abrahama! Tyle, że w przypadku tej naszej, wcale nie chodziło o bezpłodność. Właściwie, trudno powiedzieć dlaczego na łamach serwisu nie padło słowo na temat Hollywood Recordings, skoro to płyta znakomita i podobne znakomitości wokół siebie skupiająca. A jest ich tutaj kilka: Erykah Badu, Talib Kweli, J. Dilla, Kurupt, Pharoahe Monch, by wymienić tylko te bardziej rozpoznawalne. Debiut tym bardziej obiecujący, że gdy gości brakowało, to Om'Mas Keith, Shafiq Husayn i Taz Arnold rządzili na własnych prawach, poszerzając zakres semantyczny takich pojęć jak R'n'B czy funk (sprawdź: "Hey Love", "Glorious").

Tym, co zadziwia w przypadku kariery Sa-Ra, jest zajebiście wielki dysonans pomiędzy wsparciem środowiska a recepcją szerszej publiczności. Erykah Badu powierza los swojej ostatniej płyty w ręce Husayna i Keitha, West ogłasza ich nadzieją czarnej muzyki (ile bierzesz za reckę Kanye?), P. Diddy czeka na rezultaty a ludzkość wciąż słucha Black Eyed Peas. Napisałbym coś o "mizantropii", ale jak, skoro to recka Nuclear Evolution: The Age Of Love. Aaa, bo wy wciąż nie wiecie!

No dobra, ja też tak do końca nie wiem, bo to jest płyta z ginącego gatunku tych, które odkrywa się miesiącami. Nie znaczy to wcale, że materiał jest ciężki, awangardowy czy nieprzystępny. Już przy pierwszym odsłuchu można nucić, stukać rytm i się kiwać, tyle że to jest ekwiwalent radosnego poziomu "amateur". Jednak już po kilku-kilkudziesięciu przesłuchaniach, dzierżąc derridowską maczetę, będziecie z uporem maniaka przedzierać się przez gąszcz, zaskakująco splątanych kompozycji, by zobaczyć, gdzie ukrył się bas i skąd nadejdą dęte. Jak, choćby, w poruszającym "Melodee N' Mynor", gdzie przez duszną, basową opowieść o rozstaniu znienacka przebija się waltornia. Piękne.

Na przestrzeni całego Nuclear Evolution Sa-Ra dają popis zarówno swej erudycji, jak i nowatorskiego podejścia do sprawy. Otwierające płytę "Spacefruit" (automatycznie przychodzi na myśli klasyka czarnej muzyki: "Strange Fruit", "Juicy Fruit") to urocza bossa nova (ta jest, Bemibek się kłania), gdzie w szkielet z dostojnego basu i cieplutkich klawiszy, nie nachalnie wplatane są takie delicje jak dźwięk fletu. "I Swear" to już cukierkowe R'n'B oparte na wielkiej armii świętych bębnów (think: Amerie), podczas gdy "Traffika" może wam przypomnieć o trzecim albumie Outkast (w ogóle jest w tej płycie coś z Aquemini). Oczywiście dane wam będzie również: zadumać się nad wpływem starych mistrzów funku, słuchając "Move Your Ass" (jakiś space-funk – weeeird!); popłakać się przy "My Star" (serio!), wkręcić się w syntezator podczas repeatów "Bitch Baby" czy uciec w jazzowy old-school, wieńczącego całość, "Cosmic Ball" (asystuje kwartet Gary'ego Bartza). Zapewniam, że po tym wszystkim będziecie wyglądać jak Prince na asyście u MJ'a. Fajnie, co nie?

Nuclear Evolution to odjechana, momentami psychodeliczna, 70-minutowa wycieczka przez czarne brzmienia, która w zestawie exclusive zapewnia drugą płytę ze starszym, równie klasowym, materiałem ("Death Of A Star" jako wzorowa reanimacja ducha Funkadelic). Słowem, zabawa na całe miesiące.

Jan Błaszczak    
24 grudnia 2009
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)