SPECJALNE - Ranking

100 Płyt 2000-2004

8 sierpnia 2005

 
090Gas
Pop
[2000, Mille Plateux]

WYIMAGINOWANA RECKA POP AUTORSTWA POCZĄTKUJĄCEGO WSPÓŁCZESNEGO POETY KONTYNUUJĄCEGO DOKONANIA YOKO ONO:
Woda, ocean, morze, rzeka, strumień, jezioro, wodospad, szum leśnego strumyka, krople deszczu, fala morska, nurt rzeki, spływ, struga, strużka, ruczaj, strumyk, rwący potok, roztoka, staw, sadzawka, basen.
WYIMAGINOWANA RECKA POP AUTORSTWA STUDENTKI WYDZIAŁU CHEMII:
Zmiękczanie wody to proces polegający na usuwaniu jonów wapnia i magnezu, czyli głównych kationów powodujących jej twardość, przez przeprowadzenie ich w trudno rozpuszczalne związki. Najbardziej rozpowszechniona metoda zmiękczania wody to metoda wapienno-sodowa, polegająca na dodawaniu do wody jednocześnie wodorotlenku wapnia Ca(OH)2 i sody Na2CO3. Dodatek do wody wodorotlenku wapnia powoduje usunięcie twardości węglanowej według reakcji: Ca(HCO3)2 + Ca(OH)2 = 2CaCO3 + 2H2O. Dodatek zaś węglanu sodowego ma na celu usunięcie z wody twardości niewęglanowej według reakcji: CaSO4 + Na2CO3 = CaCO3 + Na2SO4; CaCl2 + Na2CO3 = CaCO3 + 2NaCl.
WYIMAGINOWANA RECKA POP AUTORSTWA NAJARANEGO TOMKA GWARY:
Przyjmijcie Gasa azaliż w swe progi, a skradnie wam cząstkę nadnaturalnego czucia w piętach, niczym szczwany lis wędrownik, a może raczej marynarz przemierzający niestrudzenie kilometry swoim statkiem i nasłuchujący mokrego szelestu rozcinanego w poprzek kilwatera. Germańska dusza hipnotyzera ujawnia tu swój nordycko-hermetyczny kształt.
WYMAGINOWANA RECKA POP AUTORSTWA KIEPSKIEGO WRITERA Z POLSKIEGO MUZYCZNEGO SERWISU INTERNETOWEGO:
Pop to piąta płyta niemieckiego artysty techno Wolfganga Voigta sygnowana Gas (pod którym to pseudonimem prezentuje on swoje ambientowe prace), z uwydatnionym motywem wody w każdym kawałku. Jeśli lubicie wczesnego, rozmarzonego Aphexa, sprawdźcie to. –Borys Dejnarowicz


089Prefuse 73
One Word Extinguisher
[2003, Warp; 7.8]

SłUaa/by t-E-n pRifIUS,, (bo) "tak" p/o prAwdzie &nic& ogenlajcepsspecjalnego !n!i!e! r!o!b!i!. /K^roi i-n-n-y-m -motywy- NnIiCcZzYyMm pierwszy& &lepsiejszy drech z b::lo::ku i u#daje# że to j.e.g.o błEh;ehe. Fakt (Gazeta Codzienna),, z m/i;e}nia {te} $ample/e> co 3 senkun@dy, cz*as*em sk%łada z opiłków?? ??moty??wów?? _własne m!el#od%ie^ i chol>>e<A to, że zzdołłłałł tej g.m,a.t,w.a,n.mi.n'ie hhoYOwychELO c-u-t-ó-w n/ad/ać melancholijny wyraz/słowo i(hihi) s)tworzy(ć ins^trumen^talny concept-albóóm o ..... (no o czym?) – d*opr*aw**dy drobiazg! –Michał Zagroba


088Clearlake
Cedars
[2003, Domino; 8.4]

Czasami element zaskoczenia spisuje się doskonale – szczególnie, gdy mamy do czynienia z muzyką brytyjską. Teoretycznie, Cedars powinno było okazać się gównem, z kategorii tych do bólu schematycznych i beznadziejnie przewidywalnych. Smętne gitary, melancholijny nastrój, depresyjne przesłanie. Na domiar złego partie wokalne zwolnione do nieprzyzwoitej częstotliwości trzech słów na dziesięć sekund. Ile razy już to słyszeliśmy? Sęk w tym, że wbrew wszelkiej logice, wszystkie te elementy można śmiało zaliczyć do *zalet* sofomora Clearlake. Jest coś iście magicznego w utworach pokroju "The Mind Is Evil", jakiś ulotny pierwiastek metafizyczny. W wydaniu składu z Brighton wyspiarskie smęcenie nabiera bowiem niespotykanego charakteru i kolorytu; trudno oprzeć się wrażeniu, iż muzyka grupy to wynaleziony przez nich samych, unikalny sposób ekspresji. Dodajmy do tego niesamowitą wrażliwość tekstową, boskie linijki mrocznych deklamacji ("I wouldn't hurt a fly / But I'd really like to punish you / D'you want to know why / Cos I don't have a good excuse"), a uczucia zmieszania i wstydu deprecjonowaniem angielskich wydawnictw mamy gwarantowane. I mean it. –Patryk Mrozek


087Mandalay
Solace
[2001, V2; 7.6]

Dobrze, że nie jestem z Nicolą Hitchcock, bo nie sposób się kłócić z kimś o takim timbre. Omotany nim niechybnie zmywałbym gary, zamiast meczu oglądał M Jak Miłość i co rusz prasował nowe sukienki lubej. Za dnia może jeszcze dałoby się coś wynegocjować, zaciskając zęby i zagłuszając słowa tyranicy radiem Eska. Nocą natomiast nasz dom zamieniałby się w bazę Guantanamo lub Disneyland, zależnie od humoru Nicoli. Bowiem gdy znika światło, każde jej słowo czyni bezbronnym. Nie wiem, czy Hitchcock naprawdę wykorzystuje tę swoją cechę w domu, jasne jednak jest, że w studiu czerpie z niej do woli. A tam nie pozostaje osamotniona, gdyż aksamit wokalu umacnia podkładami z komputera niejaki Saul Freeman. Oto i Mandalay. "Podkłady z komputera" to brzmi jak opis muzyki do Italy '90, tymczasem snujące się senne bity są szlachetne, przyprawiane do tego motywem trąbki czy też smyków, jeśli tylko zmysł estetyczny się tego domaga. Ów zmysł duetu jest na tyle wyostrzony, że nawet melomani kichający na słowo "bit" nie będą reagować na album inaczej niż wsłuchiwaniem się w weń długimi, och oby jak najdłuższymi, nocami. Tym bardziej, że Hitchcock ma nie tylko wyjątkowe gardło i okolice – również i ucha tak wyczulonego na melodie nie jedna trip-hopowa białogłowa jej skrycie zazdrości. Porównanie do self-titled Portishead jest w tej sytuacji nobilitujące dla obu stron. –Jędrzej Michalak


086Amon Tobin
Supermodified
[2000, Ninja Tune]

Prawdopodobnie wszyscy dookoła mówili wam już o Amonie Tobinie, przedstawiając go geniuszem i magikiem samplera nowej generacji. No i jakby... mieli rację. Rzut ucha na Supermodified pozwala uwierzyć, że termin "braziliana" nie musi być zarezerwowany dla Canarinhos śmigających po hiszpańskiej trawie. Do przesady efektowne, krótkimi chwilami wizjonerskie egzotyczno-jazzowe kolaże albo kołyszący zakręcony cyfrowy latino-funk w oprawie astro, napędzane mocą i entuzjazmem drum'n'bassowych szaleństw to oględna charakterystyka wyczynów Tobina. Próbka losowa: "Slowly" idealnie dopasowujące cudowny vintage saksofon do halucynogennego podkładu a la "Exchange" z Mezzanine albo te dziwacznie pochlastane smyki i kosmicznie rezonujące blipo-stuko-trzaski składające się na krajobraz dźwiękowy "Marine Machines", a antycypujące i streszczające zarazem pół zawartości Martes na przestrzeni paru treściwych minut. Krótki wycinek całości wyjątkowo ciężkiej do ogarnięcia. To był jeszcze ten moment kiedy Amon siedział na tronie i rządził światem. –Michał Zagroba


085Enon
High Society
[2002, Touch & Go; 8.2]

Kosmiczny punk, syntetyczny electro-pop, zwiewna rockowa alternatywa: pełna absurdu i kiczu, pokręcona mieszanka najróżniejszych konwencji w post-modernistycznym stylu. High Society, druga płyta po-brainiacowego projektu Johna Schmersala, to jeden z najbardziej pojebanych rockowych albumów jakie znam, choć w porównaniu do wcześniejszych tworów Amerykanina wydaje się być śmiesznie przystępny i jednowymiarowy. Wyraźne skupienie na kreowaniu chwytliwych motywów wychodzi jednak płycie na dobre; w połączeniu z obecnym "gdzieś tam w tle" paranoicznym zmysłem kompozytorskim Schmersala, melodyjność kawałków dostarcza wrażenia niespotykanej świeżości materiału: chorego nowatorstwa zrównoważonego z błogą przyswajalnością. Osobną kwestią jest postać uroczej basistki Toko. Dziecięcy timbre głosu Japonki to ostatni element brzmieniowej układanki High Society – niezbędna barwa z jednej z najbardziej oryginalnych palet tego podsumowania. –Patryk Mrozek


084Smog
Dongs Of Sevotion
[2000, Drag City]

Co ukrywa Cill Ballahan i co robi na perkusji McEntire, John. Hm. Od początku będzie to tak, że mocna ewokacja (choć w dużej mierze skrzętnie poukrywana po pointach) motywu śmierci, rozważań, że metafizyka się wkrada pod kanałami amerykańskiego dongwritingu i wybrednego humoru, łechce charyzmą zadymionego Billa i celnymi hitami. "Dress sexy at my funeral, my good wife". Ciemno. Gdzie ciemno? No tu. Ale też w uniwersum punchline'ów te smogowskie wyróżniają się z tych chwytliwszych. Wyższa kategoria, jakby zestawić adult-ruchowe smęcenie i podskórną przebojowość, której nadbudowę stanowią werbalizacje wycinków wyobrażeń i sampli stanów mentalnych eksperymentującego z konwencjami folkowego kompozytora. Redakcyjni koledzy musieli zatruć jednak mi wakacje, ignorując jedną z genialniejszych płyt ostatnich kilku (czterech, gdy cofnę się o osiem miesięcy) lat. Szkoda (na szczęście), że jestem jednym z niewielu, którzy za samą charyzmę daliby Dongs w pierwszej pięćdziesiątce niniejszego zestawienia. A jeszcze same kompozycje! Trudno, ale poleje się krew z aort. Albo zwyczajnie musiałbym być Callahanem zamiast Yorke'a czy Brocka. Od czasu do czasu, wakacyjnie na przykład. –Mateusz Jędras


083Yo La Tengo
And Then Nothing Turned Itself Inside-Out
[2000, Matador]

W okresie który obejmuje niniejsza statystyka pojawiły się aż 2 płyty muzykow z Hoboken i gdyby w tej materii cokolwiek zależało ode mnie, miałbym prawdopodobnie spory kłopot z wybraniem tylko jednej z nich do "setki". Skoro jednak decyzja przyszla "z góry", pozostaje mi jedynie się przychylic. I to nie żeby miedzy And Then..., a Summer Sun istniała jakaś wielka, zasadnicza różnica. YLT grają już na tyle długo i "równo" (gdyby istniał jakiś muzyczny Oscar "za całokształt i spójność twórczości", to typowałbym chyba właśnie ich), że nie należy się spodziewać chyba już żadnych rewolucji. Główna więc zaleta ATNTII-O jest imho uchwycenie atmosfery, którą zespół stara sie osiągać na koncertach (gorąco polecam!) – improwizacje i dojrzała (w sensie niegówniarska, czy tez ładniej – niecollege'owa) żywiołowość oparte i wpisane w kompozycje "bazowe" znajdują tutaj przyzwoite studyjne odzwierciedlenie. Braj jednoznacznej "przebojowości" któregokolwiek z numerów (versus wybijający się "Season Of The Shark" z SS) w tym przypadku tez wydaje sie plusem – pozwala od początku do końca z satysfakcją przetrawić album, który (podobnie jak i sam zespół) jawi mi się ciągle mocno niedocenioną u nas perełką. Two thumbs up! –Marcin Wyszyński


082Interpol
Interpol (EP)
[2002, Matador; 8.8]

Ach tak, najbardziej przehajpowany band wśród polskiej "społeczności niezal". Lol. Szykowałem niegdyś nawet felieton o roboczym tytule "50 najbardziej przereklamowanych w Polsce zespołów". (Jak wiele innych pomysłów nigdy nie został zrealizowany z braku czasu. Zobaczymy w przyszłości, wszakże.) Z bieżącej dekady, Interpol, faworyci blogów i forów, zajęliby najwyższą lokatę. I pomyśleć że na pewnym etapie sam dołożyłem cegiełkę do tej manii. Wstyd! Ale zanim internet zniósł jajko odnośnie nowojorskiego kwartetu, istniała szczera przyjemność w obcowaniu z ich wczesnymi nagraniami. Pamiętam to lato 2002, te trzy premierowe piosenki. Tylko dwóch z nas głosowało na EP, ale to był ich najlepszy krążek i takim pozostanie. Not a second is wasted here, pals. Filmowo skadrowana ballada "NYC", wolniejsza, lżej osadzona niż na LP wersja "PDA" i jeszcze szczytowy przejaw songwriterskich umiejętności kapelki, który olali przygotowując setlistę full-length, chuj wie dlaczego zresztą. Potem przyszło Bright Lights i rozczarowało. Znaczy nie, to był wyjebisty albumik i rozumiem zachwyty, ale wkurwienie na gusta "rodaków" popsuło smak. W naszej ojczyźnie tradycja ciemnego doła od strony Joy Division i Cure jest zakorzeniona dość mocno i de facto równa się "alternatywie". Decydują o tym chyba warunki pogodowe. W Polsce przez cały rok panują jesień i zima. Nie ma klimatu. Polacy potrzebują wpuścić promienie słoneczne w swoje okna. I właśnie wkurwienie przesłaniałoby mi czerpanie z Bright Lights, gdyby nie parę tekstów idealnie oddających konkretne chwile z mojej przeszłości. "She puts the weight into my little heart" albo "You're so cute when you're frustrated". Wkurwienie się więc powiększa – dlaczego czołowy z wkurwiających zespołów musi dodatkowo wkurwiać, bo jednak ma te teksty. Nie wkurwiać mnie, Interpol. –Borys Dejnarowicz


081Hood
Cold House
[2001, Domino]

Czemu Cold House a nie Haunted House? Wyzierające z każdego jego kąta IDMowe kliki, zmutowane spięcia i sprzężenia trakcji kolejowej, w połączeniu z silnie przemawiającą do sumienia melancholią, robią z mózgu kogel-mogel niespotykanie specyficzny. Taka cyborgini Mu jest tylko nieco mniej ludzka, zaś przystępnością już konkurować z Brytyjczykami nie może. Splot tych sprzeczności potrafi zrodzić sSSSssssSSssstrach; wątpię, by w wizycie w prawdziwym nawiedzonym domu można było odnaleźć więcej niepokoju. Zresztą już sama niewyrazistość okładki chętnie wiedzie ku najbardziej tajemniczym wspomnieniom z dzieciństwa. Takie płyty się lubi, nawet gdy bezpośrednio i garściami czerpią z idoli tego czy innego indie-pokolenia. Przywarę tę jednak nie sposób przykleić do angielskiego sekstetu: ci nieco zadufani w sobie kolesie(z jedną kolesiówą) nie każdą kompozycję uczynili przejrzystą, czy też – to lepsze słowo – zrozumiałą, lecz ich podejście do muzyki jest bardziej "ich samych" niż jakichś innych, obcych "ich". Ponadto, z Hood może nie umrzesz zderzając się z dziesięciotonową ciężarówką, nie umrzesz przy pisaniu piosenki, ale jakoś w końcu umrzesz na pewno. –Jędrzej Michalak


#100-91    #90-81    #80-71    #70-61    #60-51    #50-41    #40-31    #30-21    #20-11    #10-1

Listy indywidualne

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)