SPECJALNE - Rubryka

Auto-da-fé: Maj-Czerwiec 2013

9 sierpnia 2013



Auto-da-fé: Maj-Czerwiec 2013
autor: Wawrzyn Kowalski

Na szlaku do Czech. Czyli w nieznane. Jak wspomina Jarosław Szubrycht, gdy próbował zdobyć cieszący się podziemną sławą album Ritual grupy Master's Hammer w sukurs przyszedł mu dopiero znajomy z Meksyku. Przesłał mu taśmę, a Szubrycht posłał w zamian za ocean kilka przegranych i mastersko spreparowanych taśm Vadera i Kata. Działo się to pewnie na chwilę przedtem, nim czeski Młot nagrał płytę Jilemnický Okultista, która ugruntowała jego pozycję, a w perspektywie lat pokazała, że ten cokolwiek zbagatelizowany czeski ruch, stanowił aksamitną forpocztę stylu, w który Skandynawowie wdali się dopiero później. Dorywczy lider Master's Hammer - František Štorm, został już z nazwiska predestynowany do siania burzy i naporu poprzez muzykę równie nowatorską, nieustępliwą i płonącą siarczyście, co Jan Hus w Konstancji. Na co dzień, to człowiek wielu talentów; uznany w Europie typograf, designer fontów. Pisze książki, zajmuje się sztuką i rzemiosłem. Odpowiada poniżej na kilka moich pytań.

Jak wiadomo, droga na Morawy długa jest i kręta. W czasie gdy Master's Hammer ukorzeniał Black metal w koronie dobrego króla Venceslaua, mając za pomocników nieco zapomniany zespół Root z Brna (w tym połączeniu, trochę jak nazwisko kogoś, kto pomarł w Suchych Krutach), drugi z naszych gości zyskał już w Chicago niemałe uznanie. Paul Speckmann, czyli przede wszystkim Master , zasłuchany w Venom i Motörhead serwował death metal pozbawiony rodzajowych ograniczeń. Dziwnym splotem okoliczności i on przeszedł w końcu przez Morawską Bramę, niczym legendarny ojciec Bohemus, tam osiadł, by po latach opowiedzieć nam choćby o wspomnianym zespole Root właśnie, a także o własnych wspomnieniach z przesyłaniem taśm, przy okazji też wspomnieć co nieco o grzybobraniach, wczasach i pożytkach.

Gottland z metal perspektywy to nadal częściowo terra incognita. Też dostałem kiedyś przegrane na kasetę dwa albumy Czechów. Tym razem był to praski Lvmen, a połączenie egzystencjalnego ciężaru Neurosis z surową energią Dischord, które prezentował nie wydawało się, i nie było, wtedy wcale czymś tak oczywistym. Pamiętam, że w Tylko Rocku ktoś wspomniał chyba, że to lepsze od Toola. Raison d'Etre nadal bez problemu wygrywa z większością podobnych prób, często dopieszczonych do granic nudności. Przy okazji pisania tego artykułu dowiedziałem się, że lider grupy Dáda zginął dwa lata temu w tragicznych okolicznościach, więc, choć przez chwile - wraz z Mondo - wydawało się, że ta historia wskoczy na nowe tory, dziś mówimy raczej znowu o faktach dokonanych. Symbolika Raison d'Etre nawiązuje do Markety Lazarovej, filmowego dzieła Františka Vlácila z 1967. Jedyny czeskojęzyczny wtręt na płycie został zaczerpnięty właśnie z filmowej narracji. U Vlácila czasy najazdów i chrystianizacji posłużyły jako metafora postatomowej pustki, chyba najlepsza tego typu mediewistyczna hiperbola od czasu Źródła Bregmana. Na płycie zaś słowa: "Vyrostl mezi vlky člověk a mezi lidmi stal se vlkem" - którymi Vlácil opisał gwałtowny i okrutny czas początku ubiegłego tysiąclecia, udanie obrazowały lęki nowego milenaryzmu, które podsycała wtedy (post)rockowa muzyka. Dla mnie to był właśnie ten najbardziej pamiętny czeski impuls, tak jakby najazd Brzetysława po którym, jak wspomina kronikarz, w gnieźnieńskiej katedrze psy uwiły sobie gniazda (?). To było tego rodzaju poruszenie.

***
Przez pewien czas o Master's Hammer było stanowczo zbyt cicho. Tym bardziej warto wspomnieć, że zeszłoroczny Vracejte Konve Na Místo, czyli drugi album po sporym rozbracie zaprezentował poziom godny metal-listy rocznej. Z Františkiem Štormem, który prócz bycia okultystą, jest przede wszystkim jilemnickim typografem, porozmawialiśmy więc nie tylko o ostatniej płycie, ale też nieco o pracy wykładowcy, jego książce, gotyckiej szwabasze i przywiązaniu black metalu do czcionki.



Twoja książka, Eseje O Typografii, odniosła spory sukces. Zdobyła nawet nominację do nagrody Magnesia Litera. Czy to przypadek, czy też w tytule znajduje się nawiązanie do kanonicznej pozycji Erica Gilla –"An Essay On Typography"?

Tak właśnie jest. Eric Gill zawsze był moim idolem, stąd tytuł mojej książki celowo jest niemal identyczny. Pomysł na książkę wyszedł od wydawcy. Musze przyznać, że sam nie chciałem nigdy napisać niczego podobnego, ale w tamtym czasie pokryło się to z moim odejściem z Akademii, więc Eseje… można także uważać za moje pożegnanie ze studentami.

Chcesz powiedzieć, że ksiażka powstała wbrew tobie?

Tak. Nie musiałem długo szukać pomysłów, bo pisałem o swojej pracy, ale książka powstała tylko dlatego, że chciałem być miły dla wydawcy. Ale naprawdę – nigdy więcej…

W eseju "Pismo i Emocje" analizujesz kontekst stojący za konkretnym fontem. Piszesz na przykład o losie gotyckiej szwabachy, dziś kojarzonej z Niemcami, a w 1941 roku wycofanej przez nazistów, jako za mało niemiecka. Jeszcze dziś niektóre rodzaje pisma, choćby cyrylica, są otoczone nimbem nosiciela jakichś grupowych tradycji…

Cóż, to popularne przesądy, jeden z moich byłych studentów napisał ostatnio na ten temat nudą dysertację. Szczerze, nie obchodzi mnie to. Lubię to, co lubię, gotyk, runy i swastyki włączając – oczywiście te indyjskie. Jestem daleki od promowania multikulturowego eklektyzmu, ale skojarzenia o których wspomniałeś są chyba głównie indywidualne, nawet jeśli zostają pogrupowane i namaszczone przez teoretyków. Ważne jest pytanie: "czy jestem dumny ze swojego >>nie-zachodniego<< podejścia?", czy coś w tym stylu. Otóż - nie jestem. Zresztą, moja narodowość to nie "ja". Anty-zachodnie podejście jest tak samo głupie, jak przeciwne postawy.

Miałem raczej na myśli sposób, w jaki twoje projekty przełamują właśnie tego typu stereotypy. W jednym z nich, czcionce Moyenage, użyłeś gotyckiego kroju do zapisania cyrylicy, to było dość nietypowe…

Tak, ale skojarzenia, czy to racjonalne, czy nie, zawsze kryją się gdzieś za tym wszystkim. To podłoże postrzegania artystycznego, sztuki, teatru… Na gruncie typografii teorię dotyczące skojarzeń związanych z konkretnym fontem też mogą działać, ale ja skupiam się raczej na praktyce. Mogę zaprojektować niezłą szwabachę, dobrą antykwę humanistyczną, ale nie spodziewaj się po mnie zgrabnych teorii. Nawet jeśli jestem świadomy społecznego kontekstu, o którym wspomniałeś, w mojej codziennej pracy nie daję mu dojść do głosu.

W branżowym wywiadzie wspominasz jednak o tym, że gotyk świetnie się z black metalem przegryza…

To prawda. Na początku żadna szanująca się blackmetalowa okładka nie mogła się obyć bez gotyku. Nawet dziś stanowi on ważny bodziec wizualny - choć jest też trochę cliché. My to mieszamy: na starych wydawnictwach Master's Hammer jest tylko gotyk, na nowszych – różne inne fonty. Poza całym tym black metalem, gotyk pozostaje dla mnie głównie pięknym dzieckiem dwunastowiecznej kaligrafii.

Właśnie, jak to jest kiedy patrzysz na logo metal-kapeli, na przykład słynny znak Darkthrone? Spoglądasz na nie okiem eksperta? Myślisz: to nieczytelne, tamto niepoprawne. Czy na tym polu wolność twórcza usprawiedliwia niewierność szablonom?

Oczywiście to drugie. Zeszłej jesieni widziałem stos powyginanych gałęzi przykrytych przez padający śnieg. Zrobiłem kilka zdjęć – świetne logo dla hipotetycznego zespołu. Wiesz... komu w tym gatunku potrzebna jest czytelność? Popatrz, właśnie logo Darkthrone było pionierem tego ujmująco-nieczytelnego stylu.

Znak pojawiający się na albumach Master's Hammer również pozostaje od lat niezmienny. Jak doszło do jego powstania?

Zaprojektowaliśmy go w czasach, w których wszystko chcieliśmy robić inaczej. Nie, że znakomicie, ale tak w dekadencki sposób ostatecznie.

W tamtych czasach to co robiliście było rzeczywiście nowe. Mówi się, ze byliście pionierami "drugiej fali" blacku. W Czechosłowacji raczej nie grano chyba zbyt wiele podobnej muzyki?

Dobrze, że o to pytasz. Dzisiaj szeroko rozpowszechniony jest pogląd, że black metal to skandynawski znak firmowy. Po części rzeczywiście tak jest, ale nie zapominajmy o Venom, Celtic Frost, o Black Sabbath nie wspominając… Lubimy Bathory, co staje się oczywiste po przesłuchaniu naszych wczesnych płyt. Myślę, że "druga fala" black metalu to odpowiednie określenie tego co robiliśmy, fajnie być jej częścią, poruszać się tym strumieniem. W późnych 80. w Czechach nie było absolutnie nic, pustynia, co z drugiej strony daje przewagę pewnego rodzaju wewnętrznej wolności wyrazu.

Z tej wolności wziął się też wasz emblemat?

No tak, właściwie logo M'sH kształtowało się w trzech etapach, ale teraźniejszego używamy najczęściej i jest ono rzeczywiście prawie identyczne z oryginałem. Zatrzymaliśmy je, bo chociaż typograficznie niepoprawne, podoba się fanom. Podobnie odwrócone krzyże – nie przeszkadzają nam, choć nasz satanizm był tylko częścią naszej ogólnej dekadencji.

Typograficznie niepoprawne…?

W ramach gotyckiej kaligrafii - tak. To nie jest czysty gotycki krój.

Czy są jakieś grzechy graficznego aspektu płyty, których nie tolerujesz?

Niestaranny design. Wiesz, podoba mi się sposób w jaki są dziś przygotowywane płyty – bogato zdobione, starannie tłoczone, drukowane. Czas kopiowanych cd na szczęście się skończył, rządzi winyl, a może kasety po raz kolejny będą miały swoje pięć minut. Zawsze czytam teksty, jeśli nie mogę się doczytać przez niestaranny design, to prawdopodobnie dlatego, ze autor czcionką chciał ukryć ich słabość.

A jak jest z waszymi tekstami? Wydaje się, że element żartu staje się w nich coraz wyraźniejszy. Daleka droga dzieli Ritual Murder od Vracejte Konve Na Misto.

Bez wątpienia jest w tym zabawa słowem, ale zawsze w towarzystwie groteskowego sarkazmu, który mieści się raczej w kategoriach tragedii. To bardzo dalekie od komediowego aspektu zabawy. Jeśli spojrzysz na nasze teksty z tej perspektywy, zdasz sobie sprawę, że za żartami zastawiona jest pułapka. Przyznaję, że tego brakowało na naszych wczesnych demówkach.

W piosence "Typograf" zastawiłeś ją chyba sam na siebie? Gdy śpiewasz:
Za to žes nás parodoval ve svých esejach

upíral nám respektu a hanbu na nás dštil

on tě, chlape, namouduši brzo přejde smich

takto my ťa vytrestáme: probudíš sa včil!


Rzeczywiście. Zawsze kiedy songwriterowi skończą się pomysly, sięga po nacjonalistyczne lub introspektywne tematy. Jasna oznaka pustego i płytkiego rozumowania. Jeden fan, powiedzmy z Północy, powiedział mi kiedyś, że nie obchodzi go to, o czym śpiewam, liczy się tylko dobry growl… Ale obiecuję, że następnym razem będę bardziej uważał z tymi tekstami. Jak na ironię, kiedy wrzucisz je w google translator, możesz otrzymać dużo lepsze znaczenie, kompletnie nielogiczne, ale przez to urocze.

A "Podejte Mi Samopal" na przykład wymierzone jest przeciw komuś konkretnie?

Nie nie, i tak, ta piosenka jest o sztuce współczesnej. "Podaj mi machine gun", w wolnym tłumaczeniu…

Nie przepadasz za współczesną sztuką?

W ogóle za wszystkim co współczesne, ze "sztuką" włącznie …

W czasie pracy na fontem często wykorzystujesz muzyczne inspiracje. Ponoć duży wpływ wywarła na ciebie rumuńska muzyka Manele. Wiem, że właśnie wróciłeś z Goa, jakieś pomysły na wykorzystanie goatrance?

Manele rządzi! Ale jeśli chodzi o goatrance - jakoś specjalnie nie jestem fanem. Podróże inspirują –bez dwóch zdań. Wiele tekstów naturalnie przychodzi mi do głowy w miejscach takich jak Nilgiris w Tamil Nadu. Jednak pracuję nad nimi dużo później, kiedy już wrócę do domu. Impresje dojrzewają z czasem.

W ogóle Indie są chyba częstym kierunkiem twoich podróży. Skąd ten wybór?

Jakby to ująć… najważniejszą zaletą podróżowania do Indii są oszczędności na ogrzewaniu i zimowych ubraniach. Ja nawet nie mam ciepłego płaszcza ani ocieplanych butów, dlatego że wraz z grupą przyjaciół regularnie zimuję w Indiach właśnie. Mamy to szczęście, że jako freelancerzy możemy zabierać pracę ze sobą i swobodnie możemy zostać tam całe sześć miesięcy – tyle, na ile pozwala wiza. W Goa wiele rzeczy jest takich jak w domu: Chrześcijańska tradycja, wołowina, alkohole, bary… Jakby wcale nie Indie. Lubię też inne części kraju, mój numer dwa to na pewno Tamil Nadu. Każdego roku maluję akwarele z podróży, później organizuje małe wystawy w różnych miejscach Czech.

Przez pewien czas wykładałeś na praskiej Akademii Sztuk Pięknych, stosowałeś wtedy zasadę: "najpierw funkcjonalność, później sztuka". Czy prymat rzemiosła ma zastosowanie także przy tworzeniu muzyki?

Nie wymyśliłem tego, gdzieś to wcześniej słyszałem. Mam wrażenie, że kiedy tworzę muzykę, dzieje się wręcz przeciwnie, ponieważ muzyka jest najwyższą sztuką, stąd wszystko w niej jest dozwolone. Nikt nie poszukuje w niej logiki, nie ma potrzeby by była funkcjonalna – oczywiście, poza wojskowym marszem.

Twoi studenci wiedzieli kim jesteś?

Pewnie! Jedna z nich, młoda dama z naszego fakultetu, miała tatuaż z naszym logo na swych kształtnych plecach. Chociaż wcale nie słuchała metalu. To nie żart!

A jednak odszedłeś z Akademii, zarzucając jej, że pasożytowała na twoim entuzjazmie….

Tak powiedziałem? Były pewne administracyjne kłopoty, których nie mogłem znieść. Prawie o tym zapomniałem. Nie żyję przeszłością, ale miłe rzeczy pozostaną w mojej starzejącej się pamięci. Mili ludzie, widujemy się od czasu do czasu…

Mieszkasz teraz na wsi. Czy ta zmiana wniosła coś do twojego artystycznego życia?

Szczęście! - po prostu.

Takie rustykalne życie: trochę zajmujesz się rytownictwem, trochę pracujesz w drewnie. To jak jakaś urzeczywistniona wizja estetyki Williama Morrisa.

Już nie robię sztychów, czasem jakiś drzeworyt. Nie pracuje tak ciężko. Proszę, nie dorabiaj do tego żadnej ideologii, żadnej prerafaelickiej nostalgii, to po prostu normalne życie w ciszy, wśród trzech jezior, otoczony lasem… Poniekąd styl Thoreau, lecz w przeciwieństwie do niego lubię samochody, puby i ganję.

Jest jak piszesz? "Zesilený zvuk xylografického rydla se nápadnĕ podobá metalovým riffům"?

Ten konkretnie cytat sprawił, że chciałbym pokazać, co miałem na myśli i może zrobię to w następnej piosence koniecznie połączonej z rozchlapaną akwarelą…


***


Paul Speckmann, czyli zasłużony Master, też miewał różne okresy. Podobnie jak Štorm bywał nauczycielem i podobnie wybrał prowincjonalne życie. Także Master po latach wraca do swej najlepszej formy, więc jeśli ktoś przeoczył wydany w zeszłym roku The New Elite, warto te zaległości nadrobić. Kawałek nietypowego death metalu zagranego dla riffu i z zachowaniem piosenkowej, powiedzmy, formy. Rozmawialiśmy już jakiś czas temu, w kwietniu, gdy szalały śniegi, zaraz po długiej trasie Master, w przerwie przed kolejną, a Speckmann opowiedział mi o tym, jaką rybę złowił (niedużą) i dlaczego film Bobule dobrze oddaje morawskie klimaty.



Właśnie wróciłeś z trasy po Ameryce. Czy grając tam właśni, odczuwasz coś szczególnego?

Sam tour był porażający. Zagraliśmy 32 koncerty w 32 dni, i myślę, że to było piekło, haha. Przerwy między większością koncertów to było jakieś sześć do ośmiu godzin, więc podróżowaliśmy każdego ranka. Tak… Czasem to było rzeczywiście piekło, ale koncerty były bardzo dobre, ludzie przyszli. Wiesz, byłem pozytywnie zaskoczony. Mają takie coś w Ameryce, co nazywają Metal Mondays. Byłbyś zachwycony, w Chicago było jakieś 400 osób, w Seattle, w Kalifornii sto albo więcej. Każdy poniedziałek! Niesamowite.

Wygląda na to, że podziemie trzyma się nieźle….

Ciężko tak naprawdę powiedzieć, wiesz już tam nie mieszkam. W Czechach jestem już od trzynastu lat.

Trafiłem niedawno na wypowiedź Chrisa Blacka, szarej eminencji tam w Chicago. Kondycję lokalnej sceny podsumował zdaniem: "Paul Speckmann? Right now, he’d be king of the land back here".

Hehe, zabawne... naprawdę dobre! Nie było mnie trochę tam już trochę czasu, dlatego nie znam już sceny Chicago tak dobrze jak kiedyś. Ale co było naprawdę miłe, mówię o Chicago, to, że parę chicagowskich legend się tam pojawiło: przyszedł Chuck z Macabre, czy z Nefarious jak wolisz, Mike z Cianide, mój stary bębniarz Pete z Funeral Bitch też tam był, kilka ważnych dla mnie osób przyszło na show w Chicago, więc było udanie, ale co do sceny to za wiele nie powiem. Było parę niezłych supportów, jak zwykle zresztą.

Powiedz: skąd te Czechy?

Zaczęło się od tego, ze znalazłem ten band – Krabathor, graliśmy przez cztery lata po całym świecie, to był pierwszy powód, dla którego się tu przeprowadziłem. Później doszło i to, ze poznałem tutaj dziewczynę, krótko po tym jak nagraliśmy płytę Martyr z ziomkami z Krabathora. Wiesz, znalazłem w Europie więcej wolności. Nie było powodu dla którego miałbym kiedykolwiek wracać do USA, to opresyjny kraj. W całości. To prawdopodobnie wspaniały kierunek turystyczny dla ludzi, którzy nigdy tam nie byli, ale, uwierz mi, nie chciałbyś tam żyć….

Niektórzy tutaj mówią to samo o Polsce…

Ciężko mi w to uwierzyć. W Czechach, czy w Niemczech jest z pewnością więcej swobody niż w Ameryce, mogę to stwierdzić, bo żyję tutaj te trzynaście lat, nigdy nie miałem żadnych problemów, w Polsce zresztą też nie, graliśmy tam koncerty dwa, trzy lata temu, żadnych kłopotów, Polska też wygląda w porządku.

Ludzie są czasem przewrażliwieni…

Czasem są po prostu głupi.

Jak to było z przeprowadzką, od razu czułeś się w Czechach jak u siebie?

Oh, język był dla mnie trudny, dalej jest. Wiesz, ja wierzę w "speak English or die", hehe. Kiedy wprowadziłem się tutaj lata temu, wszędzie było pełno tych blokowisk w rosyjskim typie, tym podobnych budynków. Na początku byłem całkiem przestraszony, trochę jak depresja, kraj był przytłaczający. No ale z tymi wszystkimi pieniędzmi z Unii wyszli na swoje, przemodelowali i pomalowali domy, serio, teraz to wygląda, jak wszędzie na świecie…

À propos angielskiego. Uczysz go jeszcze?

Byłem nauczycielem przez wiele lat, ale w ciągu ostatnich trzech lstałem się tak zajęty Master, tymi setkami koncertów, które gramy rokrocznie, że już nie miałem na to czasu. Pytasz czy studenci mnie rozpoznawali? Większość nie. Dopóki nie zajrzeli do internet, nie mieli pojęcia. W klasach miałem jakichś 18 uczniów. Miło było kiedy lata później mówili mi, że dopóki nie przejąłem klasy, w ogóle nie uczyli się angielskiego. Mieli tam jakiegoś gościa, ale przez rok nic się nie nauczyli. Wiesz, teraz są na uniwersytetach, super być częścią edukacji tych ludzi.

Byli zaskoczeni, gdy dowiadywali się kim jesteś?

Tak było! Kiedy gdzieś poszperali w internecie, to było jak: "O Boże, kim jest ten typ?"

Deathmetalowa legenda ucieka na wieś, uczy w szkole. Mieszkasz teraz na Morawach. To kraj winem i winem płynący, jeśli wierzyć takim filmom jak Bobule

Kocham Morawy. Ten chłopak robiący wino ze swoją dziewczyną? W takich piwnicach z beczkami? Świetny film, bardzo śmieszny…

Nie nudzisz się tam?

Człowieku, tu jest najlepiej! Ten film zresztą wszystko wyjaśnia. Jedziesz samochodem, zatrzymuje cię dwóch policjantów, zadają pytania, masz dmuchać w alkomat….i bam! to młode wino eksploduje w samochodzie. Pamiętam ten film i ten kraj jest właśnie taki: kraj winnic, one są wszędzie, do tego pagórki i lasy. Dla takiego gościa jak ja, który miał dosyć wielkiego miasta, to prawdziwie kojące i ciche miejsce. Odpoczywam tutaj po trasach. Morawy to dla mnie ideał.

Widziałem po zdjęciach, ze chadzasz na grzyby…

Tak, to też uwielbiam. Nigdy nie robiłem tego w Stanach, ale kiedy tu przyjechałem spróbowałem i widocznie uzależniło mnie. Zawsze kiedy grzyby rosną, po deszczu, kiedy jest wystarczająco ciepło jestem pierwszy w lesie, szukając ich wczesnym rankiem.

A odróżniasz prawdziwka od szatana?

Rozpoznawanie grzybów zajęło mi lata. Mój teść jest ekspertem, przez wiele lat musiałem chodzić z nim, ale teraz potrafię już sam rozpoznać jakieś dziesięć gatunków jadalnych grzybów. Ale ich są setki, wiec zawsze kiedy mam wątpliwości, zabieram je do teścia, teściowej i pytam ich. Nie zatruję się grzybami, ale wiele osób tutaj każdego roku trafia z tego powodu do szpitala.

Wędkujesz?

Jasne, czekam na to. Ostatnie dni były ciepłe, ale mówią, że w następnym tygodniu jeszcze popada. W śniegu nie wędkuję.

Twoja największa ryba?

Jakieś trzydzieści centymerów, niezbyt duża. Marzę, żeby złapać większą rybę, wiesz, jak rekin, w tym stylu, ale nie tutaj, hehe, raczej w Ameryce. Tutaj natomiast możesz natknąć się na pstrąga, szczupaka, catfish czyli suma czy podobnie. Sporo dobrych ryb i tutaj.

Z tego co czytałem, nad czeskie piwa przedkładasz jednak amerykański alkohol?

Ujmę to w ten sposób: Jack Daniel's to najlepsza whiskey na świecie. Piję ja w trasach, ale naturalnie w Czechach piwo jest najlepsze, może tylko to niemieckie mu dorównuje, więc gdy jestem w domu od czasu do czasu piję czeskie piwo. Jest świetne. Największą torturą w USA jest to, że nie mają tam ani jednego dobrego piwa. Piją gówniany Budweis albo Pabst Blue Ribbon, ale to jest chemiczna woda. Po czymś takim nie możesz uwierzyć, że mógłbyś usiąść sobie w pubie w Republice Czeskiej i wychylić Pilsnera, Gambrinusa, Zlatego Bažanta ze Słowacji, czy jakieś inne świetne piwo.

Skoro już tak zapuściłeś korzenie, jak tam twoja znajomość czeskiego metalu?

Znam Master's Hammer, jak mógłbym ich nie znać, są tutaj od lat. Fleshless, Pandemia, Hypnos… Mówisz o tych korzeniach, a przecież słynnym zespołem heavy black jest właśnie Root. Przypominam sobie, że kiedy kilka lat temu mieliśmy próby w Bzenec, gdzie mieści się studio Shaark Records, grałem właśnie w piwnicy, ćwiczyłem wokale, przygotowując się do trasy, a Big Boss z Root wysłał po mnie na dół człowieka i zaprosił na górę, żebym wyrecytował fragment poezji na jego solo album. Przeczytałem wiersz, chłopaki postawiły lunch. Wiesz, to dobrzy ludzie. Do studia Shaark przyjeżdża sporo lokalnych grup, więc często spotykam zapalonych do grania ludzi.

Jak Zdeněk Pradlovský i Alex Nejezchleba – twoi koledzy z zespołu? Wspomniałeś kiedyś o demokracji w Master, jak to z nią jest?

Obaj są w tym już od dziesięciu lat. Na każdym z ostatnich dwóch- trzech albumów Alex komponuje coś koło dwóch- trzech piosenek, ja piszę teksty. Jego piosenki są bardzo dobre. Resztę też robimy wspólnie, robimy próby, ja na gitarze, on na bębnach i aranżujemy piosenkę wspólnie, później dodaję bass i tekst. Na początku byłem z tym sam, ale przez tę dekadę ich rola wzrosła, przynoszą własne pomysły, są młodsi, wiedzą lepiej co w trawie piszczy. Lubię robić rzeczy po swojemu, ale im udaje się wnieść sporo świeżości, wiesz, kiedy ja bym zrobił taką perkusję jak dwadzieścia lat temu, Zdena może wyjść z interesującym pomysłem i jasne, że go w tedy użyję. Zresztą, ten zespół funkcjonuje jak rodzina.

Głową i managerem rodziny jesteś jednak ty. Także logistyką zajmujesz się sam, z konieczności, czy z wyboru?

No tak, sam sobie jestem managerem, znajduję agencje: niektóre dobre, inne słabe, zaklepuję festiwale przez cały rok. Muszę robić to sam, nie płacę żadnej marży, z drugiej strony jest jeden gość, który reprezentuje Onslaught i Girlschool, może w czasie tego jesiennego tour coś się w tym względzie zmieni. Przyznaję, że to ułatwiłoby mi życie. Jeśli nie wyjdzie – żaden problem, będę dalej robił wszystko sam, to też jest ok.

Obecny renesans Master jest po części sprawką Internetu, choć czytałem, że jesteś wobec tego medium nastawiony krytycznie….

Nie, no ja chwalę sobie internet. Wszystkie koncerty i festiwale dogrywam przez facebook i email. Problemem jest, że ja i inni ludzie w podziemiu tracimy przez ściąganie muzyki sporo pieniędzy. Wiem, że to trochę takie dzielenie się muzyką, którą lubisz, dawniej wysyłaliśmy kasety, wiesz, nawet zapisane taśmy, wydaje się, że to udostępnianie działa trochę w ten sposób. Mam przez to więcej koncertów, więcej wywiadów, to są te plusy. Ale widzisz ja próbuję przetrwać w podziemiu, co dzięki bogu się udaje… ale zajęło mi naprawdę dużo czasu, dużo starań, żeby dojść do tego całkiem stabilnego miejsca, w którym się znajduję.

Całą tę drogę opisujesz w autobiografii. Jak idzie nad nią praca?

Właściwie biografia od lat jest już ukończona. Problemem jest tylko znalezienie wydawcy. Jest w niej mnóstwo historii, setki znanych osób, większe wydawnictwa boją się pozwów.

Może jakiś przykład?

Musisz poczekać, aż sam przeczytasz. Teraz, na moje pięćdziesiąte urodziny 28 września ukaże się mały album, 198 stron zdjęć od mojej młodości do dzisiaj, a później, prawdopodobnie w 2014, w końcu wyjdzie ta autobiografia w limitowanej edycji, dopóki nie znajdę czegoś większego, zobaczymy…

Oprócz książki i trasy, masz na ten rok jeszcze inne plany. Mógłbyś powiedzieć coś więcej o kolaboracji Johansson-Speckmann?

No właśnie. Kiedy próbowałeś dzwonić do mnie wcześniej, akurat dogadywałem się z szefami wytwórni i jak się okazuje, będziemy mieli promo za jakieś dwa tygodnie. Niech no coś powiem o tym projekcie: kilka lat temu pan Johansson skontaktował się ze mną i zapytał: czy nie chciałbym zaśpiewać kawałka w ramach jego projektu. Wszedłem do studia, zaśpiewałem i odesłałem mu nagranie. Jakoś cztery miesiące temu znów do mnie napisał, mówiąc, że album jest gotowy i czy chciałbym zaśpiewać całość. Powiedziałem, że o tym pomyślę. Wysłał mi muzykę, sprawdziłem kilka piosenek i zdałem sobie sprawę, że niezły z niego songwriter. To były bardzo chwytliwe utwory, powiedzmy w stylu Slayera, Death, nawet Master, fajna mieszanka. Wysłał mi dwanaście utworów, ale teksty tylko do dziewięciu. Szkopuł w tym, że teksty nie były przyporządkowane piosenkom, że wysłał je bez jakiegoś określonego porządku i mówi mi: "hej man, weź to zaaranżuj, rozkmiń to, zrób jak zechcesz" – więc zrobiłem, jak chciałem. Dobierałem te teksty i każdego tygodnia wchodziłem do studia, by nagrać dwa lub trzy utwory, ale na końcu i tak zostały trzy bez tekstu, pytam więc: "co z tym zrobić?" A on na to: "Może ty napisz słowa?" – więc napisałem, zaśpiewałem w studio, wysłałem. Były, kurwa, piękne. Rogga odpisał, że to najlepsza rzecz w tym roku. Teraz czekamy. 27 Maja to ta data. Mam przeczucie, że to może być niezła płyta. Zobaczysz, jak usłyszysz - to killer stuff. Jeśli ludzie będą zainteresowani ruszymy z Roggą w trasę z tymi piosenkami.

Gdy słuchasz szwedzkiego death metalu, nie masz czasem uczucia, że tamtejszy pomysł na muzykę odszedł daleko od tego, co w 80. chciał zaprezentować Master…

Wiesz, w jakimś sensie Master inspirował połowę tamtej sceny. Zwłaszcza na początku. Goście z Dismember, z Grave, czy Unleashed otwarcie o tym mówią, że kiedy dorastali, to słuchali Master. Myślę, że przenieśli to nawet o krok dalej i chyba to była rzecz, którą powinni zrobić, co nie?

Nie mówię, że to źle, po prostu lubię ten klimat 80., kiedy takie zespoły jak Venom, czy Master dopiero tworzyły określony styl, zamiast się w nim zamykać…

Zgoda. To był czas, kiedy nie było kategorii, żadnych szuflad, po prostu granie. Dobrze, że wspomniałeś Venom. Jestem podekscytowany tą trasą z M-pire Of Evil, tą, gdzie headlinerem jest Onslaught. To będzie szansa by spotkać Mantasa. Byłem kiedyś w autobusie Venom w czasie ich trasy ze Slayerem przez jakieś pięć minut. To było dawno, we wczesnych osiemdziesiątych… ale tym razem na pewno się uda spotkać i pogadać. Venom był oczywiście wielką inspiracja przez te wszystkie lata. Serio, nie mogę się doczekać, żeby poznać gościa…



***
A na koniec - powrót krótkich not płytowych:

Blood Ceremony
The Eldritch Dark

[Rise Above]

Jak muzyka zamknięta w wiklinowym koszu. Wicker Man płonie szybko, ale wcześniej daje jasne jak pochodnia światło. "Lord Summerisle" obmyśla plan jak zwabić słuchacza, jak ćmę, bliżej płomienia. Nieźle pomyślane: ciuciubabka, od druidów do hipisów, gdzieś kojące dźwięki fletu, czasem jakiś wagabundzko-gitarowy krwawy sabat. Idzie ta procesja na polany, w wiedźmie gaje.

Botanist
IV: Mandragora

[Flenser]

Szklarnia Botanika coraz bardziej przypomina nietkniętą stopą dżunglę. Jest dziwnie, jest obco, brnę krok za krokiem. Zamiast brody rośnie mech, z paznokci zwisają pnącza, mam jemiołę zamiast włosów. W pień się obrócisz! Zdębiałem.

Cauchemar
Tenebrario

[Nuclear War Now!]

Wakacje z duchami, świecą i prześcieradłem suszącym się na szubienicznym sznurze. W tym dworku sojusz na blankach murów zawarły biała dama i żelazna dziewica. A efektem tego - cudowne nawiedzenie.

Power Trip
Manifest Decimation

[Southern Lord]

Tym razem określono rzecz właściwie. Power Trip - szczypce Slayer i okruszec Cro-Mags. Ale to nie wyczerpuje tematu. Podobnie jak w ubiegłym roku Black Breath w ramach tej samej wytwórni, teraz to Teksańczycy masakrują piłą, maczetą, co tam każdy nosi za pazuchą. Jest w tym zestawie "Heretic's Fork", jest "Crossbreaker", a żeby nie było wątpliwości na koniec wjeżdża "The Hammer Of Doubt". A zostaje miazga.

Satan
Life Sentence

[Listenable Records]

Ave Satan. Ćwierć wieku od ostatniego albumu, trzydzieści lat od świetnego Court In The Act, jedna ze sław brytyjskiego metalu powraca, nagrywając od razu heavymetalową płytę roku. W tym gatunku nie zawsze wszystko odbywa się na naszych zasadach, ale gdy przyjąć przez chwilę szatańskie wyroki z dobrodziejstwem inwentarza, to okaże się, że mało kto potrafi zagrać równie przebojowo, atakując czasem punkowym wpływem Bad Religion z końca 80. ("Life Sentence"), innym razem wyciskając wszystko co najlepsze z rozniecającej zapalniczki metal-ballady ("Another Universe"). Żebyśmy się źle nie zrozumieli - nie ma tu miejsca na retro stylizacje (nawet na te prima-sort typu Pagan Altar czy Slough Feg), bo choć to godny następca Court In The Act, nikt nie udaje, że trzydzieści lat minęło jak ten jeden dzień. Udaje się jednak tę diachronię oswoić. Weźmy dla przykładu "Cenotaph", gdzie niemal mastodonowa komplikacja frazy, wcale nie zawadza egzaltacji refrenu w stylu: "chwała bohaterom". Metal poszukuje ostatnio swojej popowej tożsamości i nawet jeśli komuś nie podoba się planowany renesans Scorpions, to trzeba przyznać, że kierunek wybrano jak najbardziej świadome. Na tym tle nieco zapomniany (ekhm, "wyklęty") Satan wydaje się fajniejszym punktem wyjścia dlagatunkowych redefinicji i wszystkich tych przetasowań kanonu.

Valient Thorr
Our Own Masters

[Volcom Entertainment]

Jakaż sympatyczna grupa brodaczy! Sypią drzazgami jak Paul Bunyan i jeszcze pukają w niemalowane. Dawno już stoner zagrany tak tradycyjnie, nie brzmiał przy tym tak świeżo. Niejasno dischordowskie "Manipulation" luźno przechodzi w tchnące optymizmem przebojowe "No Strings Attached". W tej knajpie na moczarach oblewa się fajrant, diabeł mówi dobranoc, a kości dinozaurów rocka odkrywa na oparach jakiś lokalny band. Te same środki pozwoliły stworzyć też taką okładkę.

[v.a.]
Tliltic Tlapoyauak

[Crepusculo Negro]

Wyczerpujący przegląd związany z Black Twilight Circle, grupą na samym szczycie rytualnej piramidy współczesnej Kalifornii. Czekają na tym jej szczycie z ofiarnym kamiennym nożem. To kraina ocelota. Ciężko jest przebrnąć przez stosy ciał ze złożonej hekatomby i lejącą się po schodach krew, bo azteckie okrucieństwo wzbiera furią w kierunku słuchaczy. Inaczej dzieje się tylko, gdy na stopnie wchodzi Volahn czy Shataan w swej eponimicznej skrzydlatej postaci. Wtedy muzyka momentalnie łapie nas za serca. A później ktoś wyszarpuje je i zjada.

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)