SPECJALNE - Artykuł

10 najlepszych piosenek TLC

19 lipca 2012



10 najlepszych piosenek TLC

Kontynuując naszą podróż po rubieżach 90sowego r&b tym razem zahaczamy o jedną z najpopularniejszych żeńskich grup wszech czasów. W skali światowej tylko Spice Girls sprzedały od nich więcej albumów, ale ten fakt sam w sobie może nie mówić zbyt wiele. Wiadomo, to były inne czasy i astronomiczna liczba sprzedanych egzemplarzy kolejnych albumów nikogo wówczas specjalnie nie dziwiła. Dziś, choć mocno zmieniły się realia, pozostało jedno – TLC to wciąż esencjonalny produkt 90s i grupa o znakomitej, różnorodnej dyskografii, którą w dalszym ciągu warto przybliżać. Okazja do tego jest symboliczna – nie tak dawno minęło dokładnie 10 lat od śmierci Lisy "Left Eye" Lopes, współzałożycielki grupy. I chociaż zespół nigdy oficjalnie nie zakończył działalności, to Chilli i T-Boz nie nagrały już żadnej nowej płyty bez swojej koleżanki, choć w ostatnich latach często na ten temat spekulowano. Były wprawdzie jakieś sporadyczne występy, ale mam nadzieję, że na tym się skończy. Jeśli kiedykolwiek pozostałe panie miałyby nagrać coś nowego, to sugerowałbym zrobić to pod inną nazwą, bo mocno obawiam się o końcową jakość takiego produktu. Już ostatni regularny album TLC, wydany wprawdzie po śmierci Lisy, ale zawierający sporo jej partii, był zdecydowanie najsłabszą pozycją w ich dorobku i świadectwem pewnego zmęczenia materiału. Tym niemniej w latach dziewięćdziesiątych ten tercet zdecydowanie liderował stawce w wyścigu o miano najlepszej i najbardziej kreatywnej dziewczęcej grupy w Stanach. TLC – w otoczeniu tak wybitnych producentów jak chociażby Babyface, LA Reid czy Dallas Austin – zdefiniowały kształt rodzącego się brzmienia new jack swingu (za sprawą epatowania dziewczyńskością zwanego niekiedy nawet "new jill swingiem"), przy okazji wielokrotnie podbijając listy przebojów oraz inspirując wielu współcześnie znanych nam artystów z różnych dziedzin życia. Wybranie dziesięciu najlepszych utworów było ciężkim zadaniem, bo przecież już samo CrazySexyCool to zbiór niemal bezbłędnych piosenek, które po tylu latach wciąż brzmią niezwykle świeżo. Ostatecznie – pewnie nie do końca świadomie – udało nam się zachować zdrowe proporcje i poniższe zestawienie dość dobrze reprezentuje różne oblicza tego znakomitego zespołu. –Kacper Bartosiak

10 FanMail (1999, FanMail)

Powrót po latach nigdy nie jest łatwym zadaniem i można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie silne wsparcie fanów, to TLC mogłyby się nie otrząsnąć po problemach finansowych związanych z wydaniem CrazySexyCool. Choć na trzecim albumie Amerykanek znajdziecie większe hity (jeden z nich parę miejsc niżej), to właśnie niepozorny tytułowy track z dzisiejszej perspektywy urzeka pewnym trudnym do zdefiniowania wizjonerstwem. O tej antycypacji "Samotności W Sieci" ładnie pisała ostatnio na Pitchforku Lindsay Zoladz, więc może nie będę powtarzał – to wszystko prawda. Z dzisiejszej perspektywy o sile "FanMail" (ulubionego numeru TLC Drake’a) stanowi przede wszystkim futurystyczny, połamany bit Dallasa Austina, który idealnie nadaje się snucia takich rozważań. Just like you – they get lonely too. –Kacper Bartosiak

posłuchaj »



09 If I Was Your Girlfriend (1994, CrazySexyCool)

Dziewczyny nie postawiły w zmianach Księciowego oryginału na jakieś przesadne burze mózgów. Postawiono na prostotę, muzycznie jest prawie tak jak u zarania. Wstęp żywcem wykrojony z Mendelssohna "Marsza Weselnego" zawiadamia od progu: będziemy mieć do czynienia z przekazem sakrum. Rubaszne zaczepki typu "I'm gonna rock you all night long", wszystkie takie aluzje odchodzą na moment, by zrobić miejsce wzruszającym do szpiku wyznaniom. I na tak oto zabezpieczonym terenie, niebawem pojawia się kołysankowe shoop doop doo w oprawie seksownie wysokich rejestrów i oszczędnego basu, nie zostawiając żadnych wątpliwości – to kawałek, który ma skruszyć serce i poplątać wszystkie zmysły, tak byś cichutko załkał w swojej duszy. Sensualna fala jaką płynie ten numer, przetacza się wolno, atmosfera jest parna od pytań, osobistych jak zapiski w pamiętniku. O ile Prince zawojował wiadomą przewrotnością, androgyniczną zabawą w co by było gdyby, tak TLC zdobywają nagusieńką wiarygodnością. Namacalną wizją biednej dziewczyny, która płacze i wzdycha z powodu platonicznej miłości oraz jak fajnie by było, gdyby miało szansę się wydarzyć. –Magda Janicka

posłuchaj »



08 Waterfalls (1994, singiel z CrazySexyCool)

Znam parę osób, które jeszcze daleko w swoje lata późnej nastoletniości pozostawały zupełnie nieświadome "głębokiej treści" (cudzysłów, bo tak naprawdę "całkiem na wierzchu treści") "Waterfalls". Być może z powodu dziecięcej naiwności, czy może lichej angielszczyzny, czy po prostu nieznajomości teledysku, zaangażowany społecznie wydźwięk kawałka jakoś im umknął. Długo obawiałam się, że to tylko ja, ale nie – są nas miliony. Na usprawiedliwienie, nasze i wasze – te krótkie urywki klipu znane mi dzięki uprzejmości 30 Ton, listy – głęboki oddech – przebojów sprowadzały się do fragmentów najmniej semantycznie istotnych. Zbliżenia i plany ogólne dziewczyn, przestwór oceanu, czy ten okropny taniec pod wodospadem, w którym ruchy taneczne z The Sims spotykają Strażnicę.

Z braku kontekstu, "Waterfalls" jawiło się więc jakimś przedziwnym, przejmującym feel-good-songiem, retro hymnem soulu przyszłości, który nie wiedzieć czemu przywodził mnie na samą granicę łez wzruszenia, a czasem poza nią, czego nie rozumiałam, czego się nawet trochę wstydziłam, i czego jedynym wytłumaczeniem była dla mnie "siła muzyki". Co staram się tu powiedzieć, to że kawałek, niezależne od bardzo konkretnego lirycznego przesłania, znaczy i porusza już na samym poziomie brzmieniowym, czy tam szeroko pojętego vibe'u. Zasługa to w głównej mierze samych TLC, ale i w dużym stopniu klasycznej produkcji Organized Noize, których brzmienie ląduje kawałek emocjonalnie gdzieś pomiędzy kojącą obecnością telewizji śniadaniowej, złamanym sercem Wendy Rene, a delikatnym, choć stanowczym przymusem tanecznym Commodores. –Aleksandra Graczyk

posłuchaj »



07 What About Your Friends (1992, singiel z Ooooooohhh… On The TLC Tip)

Mało kto dziś zdaje sobie z tego sprawę, ale debiut TLC to płyta niemal równie fantastyczna jak CrazySexyCool. Oczywiście są to diametralnie różne od siebie albumy, jednak są takie dni, kiedy to mocno "gówniarskie", nieokiełznane oblicze grupy z Ooooooohhh… On The TLC Tip przemawia do mnie równie mocno jak chłodny artystyczny perfekcjonizm sofomora. Współpraca producencka takich tuzów jak Babyface, LA Reid, Dallas Austin i Marley Marl zaowocowała nadzwyczajnym eklektyzmem brzmieniowym, zaryzykuję, że najpełniejszym w karierze dziewczyn. TLC zadebiutowały płytą, która była spotkaniem w pół drogi hip-hopowych ciągot Lisy oraz dążeń T-Boz i Chilli do nagrywania rozbujanego, komercyjnego r&b, a efekt końcowy tego produktu nawet dziś przerasta moje najśmielsze oczekiwania.

"What About Your Friends", trzeci singiel w ich drodze do sławy, nie miał specjalnych problemów z podbijaniem list przebojów i trudno się temu dziwić – prezentuje esencjonalne oblicze new jack swingu z tamtego okresu. Mamy tu bogaty podkład oparty na samplach z klasyki funku, przekonującą T-Boz na lead vocalu i uroczo nieogarnięte rapowe wstawki Lisy. Powiązanie wszystkich tych elementów z uniwersalną tematyką "prawdziwej przyjaźni" mogło skończyć się tylko jednym – kolejnym sukcesem w raczkującej karierze. –Kacper Bartosiak

posłuchaj »



06 Diggin' On You (1994, singiel z CrazySexyCool)

Podobno mer Paryża wysłał Prince'a do diabła i nie pozwolił mu wystąpić za darmo w rocznicę zburzenia Bastylii. Większe ciśnienie było na tradycyjne pokazy sztucznych ogni niż jakieś erotyzujące nie wiadomo co. Gdyby dziewczyny z TLC wysłały Francuzom teledysk do tego kawałka, być może zostałyby inaczej przyjęte. Toż to najprawdziwsze stadionowe r&b! Ale fajerwerki jak to fajerwerki, są tylko na pokaz, bo krezusowy aranż "Diggin'" skrywa delikatną, intymną balladę. Paryż – i owszem, lecz raczej ten z romantycznych filmów niż narodowych celebracji z flagami. Wiecie, wieża Eiffla pojawia się w przełomowym momencie, ale tylko jako szlachetny eufemizm, bo prawdziwa akcja rozgrywa się w schludnie pościelonym, hotelowym łożu dla dwojga. Wtedy jest moment na dyskretny odjazd kamery, focus na to, co za oknem, a z głośników sączy się "Diggin' the scene, diggin' on you". Fajny scenariusz. –Krzysztof Michalak

posłuchaj »



05 Take Our Time (1994, z CrazySexyCool)

Chilli. Chwila zawiechy nad skomplikowanym działaniem algebraicznym i dochodzę do wniosku, że śpiewając swoje "Let’s get wet tonight" coś tam "Slowly deep inside me" miała, pff, dwadzieścia trzy lata, czyli znaczy się trochę jakby tyle, ile ja teraz. Dajcie mi coś takiego do zaśpiewania, a spłonę rumieńcem i ucieknę z płaczem do mamy. Ona jednak skacze sobie bez krępacji od inicjującego te bezeceństwa, przełamującego (łohoho) lody mów-mi-szeptem, przez wymowne, domagające się dalszego ciągu postękiwania, do klimaktycznych okrzyków, które słyszą już wszystkie dzieciaki na podwórku i jakoś tak niby chciałyby zatkać sobie uszy, ale ręce odmawiają im posłuszeństwa. Bezkompromisowa sztuka, nie ma co. Dallas Austin, natomiast, zbliża się tu do duchoty, jaką dwa lata później Timbaland zgotował Aaliyah. Duchoty uboższej o ambiwalentną grę nastoletnią niewinnością, bogatszej jednak o dobre kilka lat kobiecości, która nie boi się pokazać (dotknąć?) palcem, o co tak naprawdę jej chodzi. Ogień. –Luiza Bielińska

posłuchaj »



04 This Is How It Should Be Done (1992, z Ooooooohhh… On The TLC Tip)

Z wszystkich pozycji w dyskografii TLC to właśnie Ooooooohhh… On The TLC Tip nazwałbym płytą "należącą" w największym stopniu do Left Eye – wiąże się to z tym, że na początkowym etapie działalności grupy Lisa wysunęła się przed szereg jako współautorka zdecydowanej większości materiału. Oprócz tego to właśnie na debiucie znajdziecie najwięcej jej rapowanych wstawek, od których grupa stopniowo odchodziła wraz z kolejnymi albumami. Miało to oczywiście swój niepodważalny sens artystyczny, ale w jakimś stopniu spychało jednak Lisę na drugi plan – do tego stopnia, że musiała "nadrabiać" innymi sposobami, na przykład przedstawiając w teledysku "Upretty" tekst refrenu w języku migowym po tym jak z singlowej wersji utworu wycięto jej zwrotkę. Po drodze zaliczyła jeszcze odwyk (zresztą niedługo po wydaniu debiutu) i wyrok za podpalenie łazienki po ognistej kłótni z ówczesnym chłopakiem, a to tylko nieliczna część aktywności, które wtedy podejmowała.

"This Is How It Should Be Done" to swoiste tour de force Lopes, utwór skrojony idealnie pod nią. Jeden jedyny raz wszystkie flesze są skierowane właśnie na nią – Chilli i T-Boz pojawiają się tylko przy śpiewanym refrenie jako miłe dodatki. Marley Marl, opromieniony niedawnym sukcesem Mama Said Knock You Out, dostarcza podkład oparty w dużej mierze na "We’re A Winner" Mayfielda, który idealnie sprawdza się jako tło do rozważań o trudnych początkach TLC w branży. Lisa w tych warunkach sprawdza się rewelacyjnie, a to niedbałe, dziewczyńskie frazowanie "feel it / steal it" z końcówki pierwszej zwrotki za każdym razem rozkłada mnie na łopatki. –Kacper Bartosiak

posłuchaj »



03 Creep (1994, singiel z CrazySexyCool)

Mieliśmy małą wewnątrzredakcyjną sprzeczkę, czy powiedzmy taką tam dyskusyjkę w kwestii singlowości "Creep". Koledzy próbowali mnie przekonać, że to jest pełnokrwisty singiel – że ripitowali, że "w kółko słuchali tego jednego numeru", że to czysty najntisowy pop. Ja tam bym polemizował. "Dla mnie dziecko Chińczyk i dziecko Japończyk to niczym się od siebie nie różni". W sensie od kiedy poznałem CrazySexyCool, to otwierające album "Creep" traktowałem na równi z niemalże całą resztą indeksów – wyjąwszy interludia oraz popkulturowo ikoniczny, poparty klasycznym klipem evergreen "Waterfalls". Takimż jest dla mnie singlem to "Creep", jak cokolwiek innego z drugiego krążka T, Lisy i Chili – w tym album tracki "Kick Your Game", "Let's Do It Again", "Switch", moje ukochane "Take Our Time" czy nieco nazbyt sieriożny cover Prince'a. Ale w obiektywnym świetle oczywiście ową utarczkę bym przegrał. Bo po mojej stronie są odczucia czysto słuchowe, a po stronie moich adwersarzy niepodważalne argumenty. "Creep" rzeczywiście był inauguracyjnym singlem z Crazy wypuszczonym na dwa tygodnie przed premierą longplaya i właśnie dlatego pełni dla TLC istotną rolę. Mówimy wszak o piosence, która przyczyniła się do momentalnej metamorfozy wizerunkowej kobiecego tria z Atlanty – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęły bity o jednoznacznie tanecznym rodowodzie i dynamika zakorzeniona jeszcze w new jack swingu (single z debiutu i dwóch soundtracków). Nigdy wcześniej ich muzyka nie była tak czuła wyrazowo, brzmieniowo, melodycznie i pełna tylu subtelności aranżacyjnych. To jakby zaproszenie do nowego świata – soulowego, ciepłego, aksamitnego i wychillowanego. Na spółę ze sprawnie produkującym Dallasem Austinem (trąbka i skrecze: mistrz) dziewczyny nie pierwszy i nie ostatni raz w swojej dyskografii "przebierają się tu w książęce ciuszki" – i mowa o Księciu uhiphopowionym, takim z Diamonds albo Love Symbol pod względem klimatu. Zacny to utwór, zaiste i faktycznie ma własną tożsamość w dorobku tych panien – choć ripitować nadal go nie będę, bo po co przerywać tę płytę – dla mnie poziom wcale później nie spada. –Borys Dejnarowicz

posłuchaj »



02 No Scrubs (1999, singiel z FanMail)

Właściwie nie wiem, co napisać o tym numerze, bo "No Scrubs" to czysty konkret – jeżeli ktoś go jeszcze nie załapał, to chyba to się teraz nie zmieni, tym bardziej, że od 21 sekundy właściwie słuchamy w kółko tego samego. Żadna niesamowita produkcja, żadnych dziwactw, ale za to refren, który właściwie jest definicją gatunku. Gdyby jakiś alien kazał mi wybrać jeden utwór, który uważam za najbardziej reprezentatywny dla współczesnego r&b, to chyba wybrałbym właśnie "No Scrubs". Echa tego refrenu rozbrzmiewają w ogromnej ilości późniejszych przebojów ("If You Had My Love" to moja pierwsza myśl, choć nagrane niemal w tym samym momencie). Z drugiej strony brzmienie tego utworu, tak późno ninetiesowe, wyzbywa się właściwie funkowej historii, tego ciepłego pulsowania, zastępując je raczej smętnym padem z klawisza, jednym z sygnałów nowego futuryzmu (patrz teledysk), który zdominował przełom tysiącleci. Ma on zresztą tutaj swoje odbicie w sferze lirycznej, traktującej o silnych, niezależnych kobietach, sygnału przyszłości, ale jednocześnie pełnych wyrachowania i osamotnionych w cybernetycznej przestrzeni. –Kamil Babacz

posłuchaj »



01 Das Da Way We Like 'Em (1992, z Ooooooohhh… On The TLC Tip )

O właśnie, tak. Tu jest wszystko na miejscu, akuratne, w całej wzajemnej nieprzystawalności elementów – nie-naturalnie wpisując się w resztę. Podręcznik do chemii musiałby nazwać "stopem", rzeczywiście bardzo warto się przy nim zatrzymać. Dziękuję, nie tańczę, posłucham.

Bo perwersyjne, w sztos ogarnięte, pioruńskie uliczne prymusostwo się tu bezpretensjonalnie rozpościera. Obrazując: opalizujące 90sowe teledyskowe piżamy (mówię ogólnie, bo ten motyw akurat pożyczam z klipu do sławnego Creep) vs. twarde spojrzenia noszących je lasek, wystylizowanych na TRUDNE PRZYPADKI.

Jedwab się leje, refren zalicza pościelowe wjazdy, cukrując przestrzeń między hobgoblińskimi rapami a w tle brzęczy zsamplowana industrialna tapetka. Nieodbiegająca w opływowości od pozostałych elementów. Chwilami akompaniując sobie wyciem syreny, TLC beztrosko równają dzielnię majstersztykiem podkładu, w którym dzieje się jakieś adult/teen-downtempo.

Czego więcej chcieć, paniska, macie tu dezaktualizację motywu chcenia na OKRES pięciu minut. Doznając tak uregulowanego megalopolitalnego strumienia świadomości nawet Joyce'owscy koryfeusze aglomeracyjnej awangardy jak Paul Schütze powinni być jakoś ukontentowani, to przecież guilty pleasure wprost dla nich. W ogóle polecam cały zjawiskowy debiut, pełen takich genialnie niepozornych kolaży. –Andrzej Ratajczak

posłuchaj »

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)