SPECJALNE - Artykuł

20 najlepszych piosenek Outkast

16 maja 2012



20 najlepszych piosenek Outkast

W ramach celebracji 20-lecia istnienia jednego z naszych ulubionych duetów postanowiliśmy wyłonić listę najlepszych utworów z ich bogatego dorobku. Oto efekty.


20 You May Die (Intro) (1996, ATLiens)

Minutowe intro z ATLiens jest kluczowe dlatego, że ustawia tę płytę, zawęża perspektywę, redukuje optykę do tych kilku prostych, bezbłędnych akordów i precyzyjnych obrazów. Zwróćcie uwagę – Outkast nagrali prawdopodobnie najwybitniejsze intra w historii, co świadczy o niczym więcej, jak o gigantycznym szacunku dla każdej sekundy nośnika, co tak trudno przychodzi większości tłumoków, zwłaszcza rapowcom. A propos: dopiero niedawno odkryłem że O.S.T.R w całym swoim braku wyczucia postanowił się zmierzyć z obszernym samplem z tego utworu. I nie wiem akurat, czy świadczy to o wielkości, ale gdy dwóch raperów z Atlanty zjada jednym, minutowym utworem całą dyskografię wydającego co rok płytę rapera uważanego za jednego z najlepszych w Polsce, w dodatku nie użyczając głosu na sekundę – to mam prawo czuć zazdrość, że tej wiosny nie obejrzę w stanie Georgia. –Łukasz Łachecki

posłuchaj »



19 Humble Mumble (2000, Stankonia)

Nigdy w rękach nie miałem żadnego empikowego w sile rażenia poradnika Tysiąc sztuczek jak napisać najlepszy scenariusz, dlatego nie mam pojęcia jak nazwać ten przeuroczy scenopisarski twist, gdzie wszyscy bohaterowie opuszczają swoje naturalne otoczenie, po drodze psuje im się samochód, a potem lądują na plaży. Obowiązkowo w odmienionych letnich strojach, na nowej przestrzeni do gagów, wszystkie osoby dramatu przeżywają letnie niezobowiązujące przygody, a potem w następnym odcinku znowu widzimy piwnicę Formanów, szpital Sacred Heart czy skarbiec Sknerusa i znowu jest paskudnie tak samo.

Nie znam nazwy na zjawisko, ale ono na pewno dzieje się na Stankonii: przebijamy się przez szczytowe utwory rapu, popu, produkcji oraz brzmienia i nagle lądujemy na wakacjach. Słuchając "Humble Mumble" nie trzeba się wcale zastanawiać czy właśnie dzieje się diss na mamę Erykah Badu lub analizować bomby znajdujące się nad rynkiem muzycznym, nic-a-nic z tych rzeczy, dostaje się za to sam przepływ lekkich pląsów! Z odpowiednio wymierzonymi chórkami-zaśpiewami i hawajskim refrenem, wszystko kumuluje się w szczyty zwiewności bez żadnego balearycznego udawania. A potem dalej jest ta cholerna doskonała Stankonia. –Ryszard Gawroński

posłuchaj »



18 Mainstream (1996, ATLiens)

Kawałek pełen zjaw. Dźwięk złowieszczo unoszący się w tle (jak duch Anne Frank w "In The Aeroplane Over The Sea"!), reminiscencje głosów chowające się za główną linią narracji, przyjemny koszmarek. Na zachętę pierwsza zwrotka, która nie znajduje sobie równych w dalszej części piosenki, ale jest na tyle dobra, że do końca pozostaje się pod wrażeniem. Czego? Słów rewolucyjnych , przerażających i prowokujących do myślenia, które to określenia tak ślicznie rymują się w angielskim, a tak w ogóle w polskim. "Revolution will not be televised", jak mawiał Gill Scott-Heron – co nie znaczy, że nie można jej sobie zwizualizować. Antwan Patton i Andre Benjamin wyrażają swoje trzy grosze dotyczące egzystowania w mainstreamie nawiązując do brzoskwiń i bitej śmietany. Nie mogę się zdecydować, czy to przemawia bardziej do mojej wyobraźni, czy żołądka. Grunt, że przemawia, uczepia się uszu i nie odpuszcza. Nie uwolnisz się, wpadłeś jak śliwka w kompot, i to było słychać już na samym początku piosenki. –Monika Riegel

posłuchaj »



17 Millenium (1996, ATLiens)

"Millenium" w historii hip-hopu robi prawdopodobnie najznaczniejszy użytek z (ciekawostka) najczęściej występującego w mówionym języku angielskim dźwięku, poczciwie zwanego przez lingwistów szwa. "Uh", bo w ten sposób najczęściej przelewa się nieakcentowaną samogłoskę średnią centralną na papier, pojawia się na całej długości wystękanego przez Dre refrenu. Nie w tym wokalnym kuriozum tkwi jednak cała siła kawałka; "Millenium" to przede wszystkim fragment ATliens, który chyba najsprawniej oddaje mroczną neurozę płyty. Z jednej strony podkład przeciwstawia sobie niepokojąco wartki bit, tęskną gitarę i melancholijne plumknięcia klawiszy, a z drugiej tekst maluje obraz emocjonalnego rozstroju ("Me and everything around me, is unstable like Chernobyl / Ready to go at any moment, jumpin like a pogo stick). Trudno zdecydować się, czy chcemy przy tym utworze smacznie zasnąć, czy strzelić sobie w łeb. Outkast maja w swoim repertuarze wiele "przybitych" numerów, ale żaden inny nie zasługuje na miano kwintesencji tego oblicza tak jak ten. –Patryk Mrozek

posłuchaj »



16 Red Velvet (2000, Stankonia)

Zespół już w momencie wydania Aquemini nie nadążał z wydawaniem pieniędzy, przy okazji Andre dostał pierdolca, rzucił ćpanie, nawrócił się na wiarę Sun Ra i zaczął projektować absurdalne ciuchy z Plutonii, ogółem: goście musieli się coraz bardziej nudzić. Z tej okazji postanowili wystąpić przeciw panowaniu spektakli, plując w twarz braggującym milionerom ze wschodu i zachodu. Nie do końca wiadomo tak naprawdę, czego się czepiają uduchowieni Andre i Big Boi (oprócz tego, że oczywiście są ponad to), ale towarzyszy temu pierwsze chyba w ich karierze tak obfite nagromadzenie digi-hooków, które zdominuje później Speakerboxx/Love Below, i podobnie jak "Gasoline Dreams" nawiązuje dialog z "Chonkyfire", nie sięgając klasy poprzednika, tak "Red Velvet" wyprzedza chyba większość podobnych prób późniejszych, uświadamiając przy okazji, w jak dużym stopniu Stankonia otworzyła poprzednią dekadę – na wypchanym setką patentów albumie odnajdziemy tropy do jakiegoś miliarda commercial-popowych singli dekady. –Łukasz Łachecki

posłuchaj »



15 Return Of The ‘G’ (1998, Aquemini)

Trudno w to uwierzyć, ale część fanów Outkast w 1998 roku była, delikatnie mówiąc, rozczarowana kierunkiem, w jakim zmierzał zespół. Choć kanonicznie dopiero wydaną dwa lata później Stankonię uznaje się za właściwy eklektyczny coming-out i ostateczne porzucenie ''ideałów sierpnia 80.'', to dandyczny vibe krystalizował się w jego twórczości od samego początku, przybierając formę utwardzonej, purpurowej mgiełki, stanowiącej magnetyczne bity Aquemini. Uliczna surowość siłą rzeczy nie mogła odnaleźć się w tej blazie.

Krótko mówiąc, “Return of the 'G'” było pierwszym tak wyrazistym momentem autorefleksji zespołu; uświadomienia sobie historycznego momentu swojej ewolucji artystycznej i próby legitymizacji całego bogactwa palety stylistycznej, z której tak obficie korzystał. Andre i Big Boi połamanym rytmicznie flow polemizują z zarzutami o utracenie street credibility, a motorykę tego wstrząsającego anty-hymnu napędza militarystyczny, subtelnie zabarwiony masywnością syntetyzatora bit. Ten de facto opener krążka (zaraz po mini-intrze “Hold On, Be Strong”) z miejsca każe nam przestawić się na wertykalną percepcję muzyki, zachęcając do zagłębiania się w tektonikę nawarstwionych struktur dźwiękowych, nurkowania w skumulowaną i utwardzoną (a także nadspodziewanie na Aquemini wysubtelnioną i schłodzoną) popową wrażliwość. Bierze ona tutaj ostatni głęboki wdech przed radiowym tournée, jakie doskonale znamy z kolejnych płyt zespołu. –Jakub Wencel

posłuchaj »



14 Southernplayalisticadillacmuzik (1994, singiel z Southernplayalisticadillacmuzik)

Poobiednie słońce i pierwsze odważne porywy wiosny to optymalne okoliczności dla słuchania tego południowego kawałka. Uwielbiam początkowy tłusty bit, otwierającą scenę z udziałem saksofonu i zdecydowane wejście nawijki. Wszystko, co muzycznie najważniejsze, dokonuje się w ciągu pierwszych siedemnastu sekund. Nic nie szkodzi, że kolejne pięć minut to constans – jakość jest na tyle wysoka, że wystarczy utrzymać ją na stałym poziomie, żeby poszybować w cadillacu. Atrakcyjny chórek zaszczepia w pamięci melodię i nadaje charakter wywodom amerykańskich kolesi, które bądź co bądź obfitują w słowne kwiatki. Pojawiają się metafory suche, np. "zabierać kogoś głębiej niż łódź podwodna", ale i metafory imponująco abstrakcyjne, np. "być ok. jak kapusta albo całe jajko". Przesłanie całego kawałka kumuluje się natomiast we fragmencie o tym, że "słowo spaja jak super-glue"  i "jest funky jak szufelka do zbierania psich kup" (wow, jak bardzo funky!). Chłopaki cały swoim jestestwem przekonują, żeby ich nie brać na poważnie, i za to piona! –Monika Riegel

posłuchaj »



13 Liberation (1998, Aquemini)

Spędzam z Aquemini już drugi dzień i tak sobie myślę, że ci dwaj panowie mimochodem, bijąc w kokos na litość boską, zrobili więcej dla dziedzictwa Południa, niż kiedykolwiek w tej sprawie zdołali wypocić z siebie wszyscy “Fugitives” razem wzięci (taka dyskusyjna amerykanistyczna ciekawostka, “don’t pay no attention”, ale jednak). Do meritum zatem.

“Liberation” wije mi się po pokoju, niczym wąż kusiciel, szarlatan skubany, aż kot się przestraszył i uciekł. Nie o kota mu jednak chodzi, gadzinie. Patrzy chwilę w moją stronę, po czym składa ofertę: “Czujesz się samotna, nie wiesz kim jesteś, nie wiesz dokąd idziesz?” i ciach, jabłko wjeżdża na stół, rumiane i lśniące, “Spokojnie, ja się tym zajmę!”, zapewnia. Opieram się niespecjalnie. “Omnomnom” i koniec pertraktacji z mojej strony. Mmm… Cóż za słodycz! Ten sok, wprost obłędny! Ojć, coś kręci się w głowie, coś pozacierało granice. Ratunku? Gdy wchodzi niejaki Cee Lo, jestem już całkiem bezbronna, a zmysły mam jakieś w odwrocie. Gdy dołącza się taka jedna, niby Erykah, wiję się razem z wężem i nie pamiętam już, co było 5 minut temu. Zdaje się, że coś wtedy ciążyło, ale przestało. The load was shaken off. –Luiza Bielińska

posłuchaj »



12 So Fresh So Clean (2000, singiel z Stankonia)

Słuchaj, "Mydełko Fa" znasz? Mój hydraulik zawsze śpiewa jak naprawia mi zlew. Kiełbasa, prymitywne, ale wczoraj mnie chwyciło, pytam się kolesia, o co chodzi, a on twierdzi, że to naprawdę jest o mydle i o jakiejś lasce z telewizora. W sumie nie wiem, średnio rozumiem jego akcent, ale nie zdziwiłbym się. W każdym razie tam jest jeden klawiszowy motyw w kółko, usiadłem wczoraj i na kolanie wymyśliłem lepszy, potem podbiłem miękkim basem. Zapętlimy, dorapujemy, refren już właściwie jest. Pomysł jest genialny, no bo kto poza jakimiś Polaczkami pisze hiciory pod prysznic. Mam już nawet tytuł, "So Fresh So Clean", ale luz, nie musimy przecież nawijać o mydle, żeby dziewczyny otwierały przy tym swoje butelki z szamponem. –Kamil Babacz

posłuchaj »



11 Funky Ride (1994, Southernplayalisticadillacmuzik)

Gdybym miała sporządzić ranking swoich ulubionych piosenek o miłości, w ścisłej czołówce z pewnością znalazłoby się "The Luckiest Guy On The Lower East Side", czyli rzecz z zupełnie innej bajki. Jednak nie oszukujmy się – narracja jest przesłodzona, Merritt pozostaje gejem, a żadnego z kolegów nie podejrzewam o zbliżoną chociaż objętość płuc, przez co 15 sekund miłosnego ride, koronującego ten utwór, pozostaje niedosiężnym ideałem. Po zejściu z wyżyn opcją nieuchronną staje się ulica czy tam inna figura prozy życia. I tak, przykładowo, mój kolega z klasy, onegdaj znany na dzielni raper, dawał ostatnio popis wybornej konferansjerki podczas próby pobicia rekordu Guinessa w przytulaniu. O ile dobrze zarejestrowałam, pierwsza para uczestników miała wytrwać w uścisku 25 godzin. Długo, nawet gdyby raz po raz repeatować 69 Love Songs. Przysłuchując się laidbackowo perswazyjnemu soulowi "Funky Ride" przyznaję, że przy takim uroku sześć minut w zupełności wystarczy. Gitarową solówką też się nie pogardzi. –Karolina Miszczak

posłuchaj »



10 Wheelz Of Steel (1996, ATLiens)

"Słuchajcie, błagam was kurwa… Jedziemy busem i w Trójce oczywiście 'proszę państwa, a teraz coś niezwykłego. Państwo już wiedzą? No naprawdę… Ach, w sprawie Fajansa. W sprawie Fajansa… To odebraliśmy już państwa listy. Są w tej chwili przeglądane. I na pewno zwycięzca zostanie poinformowany na antenie w stosownym momencie. Natomiast teraz mamy coś niezwykłego. Państwo pewnie pamiętają… Wspominałem przed tygodniem, że będziemy w koszu z płytami mieć tę jedną, o której wspominałem przed dwoma tygodniami. Państwo już wiedzą? Nie? No naprawdę… Państwo wiedzą doskonale. Najpierw czekaliśmy siedemnaście lat. A teraz już tylko… Ile to już lat? Raz, dwa, cztery lata? Czy dobrze liczę? Tak, cztery. Państwo wiedzą? To już teraz. Otworzyłem płytę… Troszkę szeleści. Ale to już teraz. Strona pierwsza, utwór pierwszy. Zespół… FOCUS'". [wybuch śmiechu wszystkich zgromadzonych]. "A była zachwaszczona muzyka?" [śmiech]. "Nie wiem Borys, ale po prostu naprawdę, kurwa, błagam, po prostu proszę cię no… Zespół Focus. Myślałem, że pierdolnę w tym busie po prostu". "No naprawdę". –Borys Dejnarowicz

posłuchaj »



09 ATLiens (1996, singiel z ATLiens)

ATLiens rozpoczęło w chronologii Outkast epokę spacjalno-galaktyczną (zwieńczoną dodającym do tej kolorowanki błękit neo-soulu Aquemini), a zatytułowany tak samo jak krążek chyba najpopularniejszy singiel z płyty jest bez wątpienia jedną z najbardziej intrygujących inkarnacji ówczesnej stylistyki grupy. Z jednej strony następuje tutaj dramatyczne zerwanie z obowiązującą na debiucie konwencją tekstową: koniec ze zgrywaniem pimpów, interesuje nas to, co nas otacza – nawet jeśli byłaby to quasi-komiksowa konstelacja codziennych problemów, dusznych społecznymi pęknięciami ulic Atlanty i portretów dwóch fikcyjnych herosów, poruszających się w ramach tego systemu pojęć ze sprawnością wytrawnych superbohaterów.

''Now throw your hands in the air/And wave 'em like you just don't care'' – rapuje Andre w refrenie, który staje się ostateczną wskazówką dla zrozumienia świata ''ATLiens''. Trochę tutaj klasycznie hip-hopowej, lekko autoironicznej napinki, trochę komentarza na temat sprzedającej nam kolejnego kuksańca rzeczywistości, ale "jakoś w końcu się ułoży" i generalnie, przy zachowaniu powagi sytuacji, ''nie spinajmy się''. Luzacka precyzja w atakowaniu kolejnymi genialnymi wersami staje się najbardziej skuteczną bronią naszych bohaterów, podobnie jak muzyczna kreacja przedstawianego przy pomocy słów świata. Na oszczędne, surowe w swojej podstawie bity nałożona zostaje tutaj cyfrowa (cyfryzująca?) siateczka syntetyzatorowego cienkopisu, rozprężająca teatr działań, nadająca dźwiękowej przestrzeni z jednej strony ogromu, a z drugiej – ściśniętej konkretyzacji. Flow Andrego i Big Boia to z kolei esencja skupionego laid-back, definicja samurajskiego etosu ''w epoce Jarmuscha''. Nic, tylko płynąć. –Jakub Wencel

posłuchaj »



08 Roses (2003, singiel z Speakerboxxx/The Love Below)

Jeszcze nie "Hey Ya", ale już rzecz na tyle oczywista, abym zabierała się do tego tekstu, jak pies, który zorientował się, że ma przez sobą jeża. Andre Benjamin i Big Boi odnaleźli remedium na alienacje w środowiskach rapowych około roku 2003 poprzez wydanie najmniej hip-hopowego albumu, na jaki tylko ten duet było stać. Dualistyczne Speakerboxxx/The Love Below przedstawia rap zdecydowanie sybsydiowany minimalistycznym popem i jazzem, czego dobrym przykładem jest właśnie jeden z trzech singli z Andre'owskiej części Love Below, czyli "Roses". "Roses" to wyrafinowany, klawiszowy pop-jazz płynący po ciasnych, dusznych, g-funkowych syntach i uzupełniany łagodnym, południowym basem. Otwierające zwrotki, ślamazarzące się "Caaaroline" z rozdziawionym po uszy Andre to już jest hook (ileż Lil B dałby za taki głos), ale pryncypalnym momentem utworu jest wjazd Big Boia z jego pieprzenie dobrą, leniwą nawijką. Kluczem do rozkminienia historii o niepokornej licealnej modliszce Caroline jest parodiujący West Side Story teledysk,  po części podkreślający, że duet reinterpretuje clintonowski konceptualizm poprzez schizofreniczność formy i  kreowanie fikcyjnych postaci (ekipa Speakerboxxx vs ekipa The Love Below), skądinąd wymierzający również fucka przed lica krytyków koncepcji albumu – "myjcie się".  Jednak bez srogich dyfamacji, bo "Roses" to wciąż jest kino familijne, również dla rodziców sprzyjających opcji republikańskiej. Szczerzący się Murzyni z  Kool & The Gang kupili rapy tuzów z okresu gangsta, ale dziwki zostały zgarnięte przez purytańskich alfonsów od cenzury. Pasmo sukcesów, jakie stały się ich udziałem. –Iwona Czekirda

posłuchaj »



07 Rosa Parks (1998, singiel z Aquemini)

Przed wielobarwną i zmutowaną Stankonią i oczywiście przed podwójnym albumem, na którym duet się rozdzielił twórczość Outkast była absolutnie organiczna. "Rosa Parks" to cały ekosystem gęstych muzycznych krzaków. Gitara akustyczna, gitara elektryczna, bębny, to głuche perkusyjne uderzenie i inne elementy, które wychwycicie analizując gęstwinę oddychają wspólnie. Nawet głosy Big Boia i Andre 3000 w zwrotkach nie wybijają się zanadto.

To zabawne, bo to kawałek o tym jakimi oni dwaj są kozakami. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem tytuł "Rosa Parks" spodziewałem się społecznego przekazu, hołdu dla słynnej czarnej pasażerki autobusu, która odmówiła ustąpienia miejsca białemu mężczyźnie. Imię ani nazwisko Parks nie pada w kawałku ani razu a raperzy mają do powiedzenia tyle, że ZMIENIĄ GRĘ. Aktywistka podała ich za ten tytuł do sądu. –Łukasz Konatowicz

posłuchaj »



06 Chonkyfire (1998, Aquemini)

"Our only intention is to take you high". Tak, takim bitom nie mógłby zaszkodzić miazmat beztreściowości – spiętrzające synthy, werbel, stopa, pianino przy wejściu Big Boia – wszystko brzmi na 10.0. Brzmienie gitary wybija zęby i też chyba zostało w głowie każdego, kto próbował skleić bit (najświeższy przykład który pamiętam tu tu). Jeśli debiut to "funk", dwójka to "klimacik", a "Stankonia" to "komercyjny sukces", to opatrzony najbardziej obleśną okładką świata (z jednym kontrkandydatem – okładką Atliens) album numer 3 trochę umyka nawet najbardziej złożonym porównaniom, bo to zbyt dobra płyta, by zbyć ją zestawianiem ze Sly Stone, Marvinem Gayem czy Curtisem Mayfieldem. Przez długi czas byłem przekonany, że za większą część Aquemini odpowiadają Organized Noise, dlatego warto zauważyć – nie, to wybitni raperzy (ulubione zwrotki na teraz to chyba serie Andre kończące "Aquemini" i "Synthesizer") we własnej osobie wyprodukowali najlepsze bity na tym albumie –upstrzoną harmonijką "Rosa Parks", "Synthesizer" z gościnnym udziałem Georga Clintona, klasyczne "SpottieOttieDopaliscious" i kilka innych, między innymi ten-idealne zwieńczenie jednej z najlepszych płyt czarnej muzyki, nie tylko w latach 90. –Łukasz Łachecki

posłuchaj »



05 Two Dope Boyz (In A Cadillac) (1996, ATLiens)

Można długo debatować, co w Andrzeju Trzy Tysiące i Dużym Chłopcu jest najfajniejsze. Może to, że na kilku albumach upchnęli tyle mocarnych kawałków, że stworzenie listy ich najlepszych singli jest prawie niewykonalne? Może perfekcyjne, luzackie flow? Może słoneczne, chwytliwe refreny? Może zasługi dla hip-hopu - najpierw stworzyli od podstaw południową scenę, a później stopniowo niwelowali wszelkie bariery stylistyczne? Albo te cudownie miękkie, zawsze zasysające, a nigdy ssące podkłady? Wizerunek zajebistych luzaków? Inteligencja i błyskotliwe poczucie humoru? Słucham "Two Dope Boys" i wszystko to pasuje do tego jednego kawałka, który nawet nie został wybrany oficjalnym singlem. Ale nie o to w nim chodziło. Organized Noize wymościli fotele tej fury, by Dre i Big Boi wygodnie się rozsiedli i opowiedzieli swoją historię. A z niej jednoznacznie wynika, że to kolesie, którzy zmienili rap biznes, ale rap biznes nie zmienił ich wcale. I chyba właśnie to jest w nich najfajniejsze - wyjątkowa naturalność ziomów z Atlanty, którzy chyba już na zawsze będą ziomami z Atlanty. Nie strzelać do nich! –Krzysztof Michalak

posłuchaj »



04 Synthesizer (1998, Aquemini)

Zaryzykuję tezę, że digitalna gnoza i mrok-psychodela "Synthesizera", mimo upływu lat, nadal robi wrażenie. Co w dobie tak szybko i bezlitośnie przeżutego przez krwiożerczy rynek, a następnie wyplutego w otchłań post-kotka przemierzającego kosmos na syntezatorze nie jest wcale oczywiste. Z pewnością dobrze jest mruczeć do pościelowego neo-soulu, najlepszy na świecie pomysł z wystrzeleniem into space dźwięku pocałunku już zrealizowano, płyty Outkast pokrywały się wielokrotnie platyną, ale czy nie byłoby jeszcze lepiej, gdyby jakiś fan duetu został muzycznym kuratorem nowego Golden Record? Teoria Big Bandu rzuca nowe światło na zagadnienie harmonii sfer; od kryteriów NASA do planetarnych strategii promocji rapu coraz krótsza droga. –Karolina Miszczak

posłuchaj »



03 Ms. Jackson (2000, singiel z Stankonia)

Prawdopodobnie najbardziej znany przeciętnemu Kowalskiemu singiel tego duetu jest czymś więcej niż tylko ponadczasowym utworem stojącym w jednym szeregu z "I'll C U When U Get There" i innymi tego typu hitami. Przypomnijmy tę historię – tytułowa "Ms. Jackson" to matka Eryki Badu, z którą potomka doczekał się Andre 3000. Niestety ich związek nie przetrwał próby czasu, co najgorzej znosiła właśnie niedoszła teściowa, która co i rusz wyładowywała swoją złość na biednym ojcu bękarta swojej córki. Zresztą zwrotka Benjamina poraża tu pełnią otwartości, w wersach można właściwie przebierać do woli. "Forever Never Seems That Long Until You're Grown" to chyba mój faworyt, ale ogólnie sposób, w jaki tak intymna sprawa została przerobiona na mainstreamowy przebój, wciąż budzi wielkie uznanie. Przyjemną ciekawostką jest też zadedykowanie przerobionej wersji tego utworu Janet Jackson w programie MTV Icon , ale to dziwić specjalnie nie może, bo lista współczesnych artystów inspirujących się tą Ms. Jackson jest dłuższa niż mogłoby się wydawać. –Kacper Bartosiak

posłuchaj »



02 B.O.B (2000, singiel z Stankonia)

Tytuł ''Bombs Over Baghdad'' można rozpatrywać na dwa sposoby: retrospektywnie i futurospektywnie; w każdej z tych funkcji brzmi on jednak równie złowieszczo, co zresztą znajduje swoje odwzorowanie w warstwie muzycznej kawałka. Choć Outkast w 2000 roku nie kojarzył się już przede wszystkim z ''czystym'' alternatywnym rapem, ale raczej był już w pełni ukształtowaną instytucją czarnego popu (we wszystkich możliwych jego odcieniach), to trudno znaleźć w dyskografii grupy inny równie brutalny kawałek, zarówno pod względem muzycznym, jak i tekstowym (a nie zapominajmy, że polityczność to przecież najwyższa forma brutalności).

Nieprzypadkowo poszerzenie, wraz z wydaniem Stankonii, palety wykorzystywanych brzmień spowodowało, że ''B.O.B'' ujrzało światło dzienne. Sięgnięcie po rozpędzone do spektakularnej prędkości jungle i utopienie go w kaskadzie nakładających się na siebie skandowań, gospelowych zaśpiewów i innych ozdobników nawet po tylu latach, robi ogromne wrażenie. Nie chodzi tu tylko o kompozycyjny zmysł Andrego i Big Boia, ani produkcyjną wrażliwość niezawodnego i tutaj Mr. DJ-a, ale o to, że track ten stanowi w pewien sposób stylistyczny rewers ''Hey Ya!'', przy zachowaniu pierwiastka barokowości i rewolucyjności. Obie piosenki nawarstwiają swoje środki wyrazu do granic możliwości, oba wyznaczają pewne graniczne punkty brzmieniowego języka zespołu, obie przeszły do legendy. Czy którejkolwiek z nich mogłoby zabraknąć na naszej liście? –Jakub Wencel

posłuchaj »



01 Hey Ya! (2003, singiel Speakerboxxx/The Love Below)

Nie ma niespodzianki, zwycięzca mógł być tylko jeden. Wiadomo. Zawsze gdy myślę o ''Hey Ya!'' to staje mi przed oczami wielka gablota wypełniona po brzegi najcenniejszymi trofeami, szkoda że od kilku tygodni widzę też znoszącą skutki wyniszczającej suszy, wyjałowioną ziemię. Pustynia, temat wyczerpany od dobrych kilku lat. Nie oszukujmy się, nie da się napisać już niczego nowego, a tym bardziej ciekawego o tak nieskazitelnym, przeflancowanym z każdej strony przez krytykę utworze. Zresztą sami się przekonajcie. Bitelsi? Byli. Akustyk o rockowej proweniencji? Był. Lucy Liu? Była. Beyonce? Była. Polaroid? Był. Okupowanie szczytu Billboardu? Było. Amalgamat rocka, soulu, funku, new wave'u? Był. Prestiżowe nagrody? Były. Błysk songwriterskiego geniuszu Andre 3000? Był. Pękniecie fortyfikacji gitarocentrycznego zaślepienia? Było. Hymn pokolenia? Był. A w cholerę z tym, to nie ma sensu, przecież każdy już pił z tego źródła, i to nie raz. Zawiedzeni? Pretensje do Outkast, ja umywam ręce. –Wojciech Sawicki

posłuchaj »

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)