SPECJALNE - Rubryka

Rekapitulacja roczna 2011: Metal

19 grudnia 2011



Rekapitulacja roczna 2011: Metal
autor: Wawrzyn Kowalski

Potężne kosmiczne żarna wciąż trą o siebie wzbijając pył, koło czasu zatoczyło kolejny krąg, młynek Sampo wciąż mieli, a wrota piekieł z wolna się otwierają, rozwiewając na świat chmary chmur, nagłych burz i powodzi. W tym roku jednak te drzwi nie rozwarły się na oścież, by wybuchnąć siarkowym dymem, lecz jedynie ledwo drgnęły, markując sezon pełen oczekiwania, w którym niepewność jutra i wypatrywanie apokaliptycznych znaków, złączyły się w obłędnym tańcu z niepewnością krytyków, a nawet tych spośród fanów, których nie zaskakuje zazwyczaj nagły stukot młotów atakujących bębenek tuż przy małżowinie.

Rzut oka na rankingi kilku niezal-serwisów, które darzą metal macoszą, ale bądź co bądź, miłością pokazuje skalę zagubienia. Blut Aus Nord które dzierży palmę pierwszeństwa w kolumnie Show No Mercy, w ubiegłym roku znalazłoby się pewnie poza podium. Na Popmatters 40 Watt Suns na pierwszym czy Hammers Of Misfortune zaraz z tyłu trochę rujnują powagę rankingu, stanowiąc siłowe zaskoczenie i próbę nalania z pustego, co nawet dla Salomona skończyłoby się klęską. 17th Street nie ma może godnego konkurenta jeśli chodzi o progresywny metal jarający się czasem Dream Theatre, a jednak i tak nie porywa. Podobnie jest z próbą Opeth by całkiem zgubić kudłaty wilczy ogon i zagrać jak Dungen. Spełza ona na niczym tak jak rajski wąż mógłby spełznąć z drzewa zdobiącego okładkę Heritage w proteście przeciw brakom songwritingu. Na tym tle korona, którą Decibel wkłada na skronie Tombs, jest o tyle cierniowa, o ile jednak uzasadniona wobec cierpkiego posmaku tegorocznego siarkowego wina.

Na dwa jeszcze zjawiska zwróciłbym uwagę zanim powołam swoją parszywą dwudziestkę. W oficjalnych kręgach nadreprezentowani są starzy wyjadacze. Amon Amarth czy Machine Head powracają z ponoć dobrymi krążkami, przez które nie byłem jednak w stanie się przebić. Z drugiej strony ostatnimi czasy w podziemiu coraz bardziej dochodzi do głosu death-metal. Kilka dowodów znajdziecie w dalszej części. Ponadto warto wymienić Towards The Megalith Disma straszące okładką oraz prymitywnym slammującym zacięciem, Through The Cervix Of Hawwah Antediluvian straszące tytułem i slammującym chaotycznym cięciem oraz powrót Autopsy z Macabre Eternal, który straszy naraz wszystkim co powyżej.

Mnóstwo dobrej muzyki wydała jak zwykle Profound Lore. Poza już wspomnianymi warto przyjrzeć się kolejnym death-metalowcom z Mitochondrion, dużo kombinującym z pograniczami metalowego światka Atlas Moth czy Circle Of Ouroborus oraz łączącymi thrash i black Wolvhammer. Na listę nie załapały się także inne niezłe płyty. Wypada to zasygnalizować. Jeśli ktoś lubi depresyjny black, spokojnie może wrzucić Bosse-De-Nage, a gdy woli black wykręcony do granic może poczuć miętę do płyty Botanist - dzieła długiego jak kolekcja kwiatów Paszczaka. Hardcore’owe japy natomiast nieźle w tym roku rozdziawiali Trap Them, Pulling Teeth wybijali zęby w starej szkole thrashu, a Orchid, In Solitude i Danava bawili się we własnych bezzębnych dziadków, za co być może choć jeden z tych zespołów powinien zostać zlistowany, a czemu na przeszkodzie stanęła moja starcza demencja..

Po takim przydługim wstępie kilka słów o najlepszych tegorocznych płytach, krótko, o tych, co uderzali celniej i mocniej niż inni oraz dwa słowa o sierpach, które widowiskowo przeszły bokiem ledwo muskając zarost na policzku przeciwnika.

40 Watt Suns, The Inside Room
Unikalna płyta i bardzo nietypowa w doborze cytatów. Patrick Walker śpiewa jak romantyk z krainy jezior, a kompozycje wypełnia powolny kołyszący październikowymi liśćmi doom. Z jednej strony cała klasyka torfowisk z lat dziewięćdziesiątych, mgła i deszcz w ruinach katedr, The Angel And The Dark River - poruszone tutaj jak od dawna nikt, z drugiej pewnie odrobina metalgaze'u i Jesu też nam wypłakuje rzekę. O włos od żałosnego lamentu, a jednak udanie balansuje to wszystko jak cienie w jaskini umarłych poetów.

Amebix, Sonic Mass
Ustąpmy miejsca starszym. W tym wypadku także czapki z głów przy powitaniu. Amebix: zespół z niezmiennie chujową nazwą i niezmiennie dobrą muzyką wraca z porcją hipnotycznego ciężkiego punku, w której recepcję ich własnych dokonań przenika duch Killing Joke. Jest zaskakująco przebojowo, nu-metal atakuje zimę Celtic Frost, a potem wszystko całkiem spójnie tworzy najlepszą, obok The Hunter, tegoroczną składankę metal-hitów.

Ash Borer, st
Gdzieś w górach Dzikiego Zachodu dzieją się rzeczy straszne i cudowne. Długogrający debiut Ash Borer zdaje się je dokumentować na swych nieostrych kliszach, w których pośród plam i niewyraźnych kształtów rozpoznajemy postaci z naszych snów lub nocnych majaków. Ten nieuchwytny jak światła obcych poduszkowców i spodków buszujących w kukurydzy black-metal drąży w słuchaczu równie niewyjaśnialne ślady i tunele.

Blut Aus Nord, 777 - The Desanctification
Druga część trylogii może zaskakiwać, gdy weźmie się pod uwagę wyraźny powrót do korzeni na Memoria Vetusta II: Dialogue With The Stars. Desanctication to, obok mniej metalowego krążka Prurient, najlepsza na tym polu wycieczka w stronę elektroniki, która jednak nie traci z oczu ani dorobku Emperor, ani nawet solowego Ihsahn. Lekko symfoniczne aranżacje przypominają ubiegłoroczny Twilight i gdyby pierwszy krążek 777 nie odstawał, moglibyśmy założyć początek nowej epoki, którą z resztą Francuz usilnie wieszczy i przepowiada. W utworze VIII chyba serio znalazł zagubioną Epitomię, gdy w okolicach trzeciej minuty poruszył tak delikatną gitarą.

Burzum, Fallen
Już o tym pisałem i zdania nie zmieniam. Jeśli muzykę takiego pojeba można nazwać uroczą, to tak ją właśnie nazywam. Mruczanki w takt indoeuropejskich snów o aryjskich bogach i herojach północy nucone nad studnią, w której Odyn oddał oko za wszechwiedzę. A co ty oddałeś Vargu Vikernesie?

Futur Skullz, st
Zwariowani d-beatowcy grający black-metal dość rzadko wpadają pod skrzydła Kemado. Tym razem się udało i dowodzona przez znanego z Weakling Josha Smitha załoga prezentuje nader okazałą kolekcję brudnych riffów i ostrych harpunów, nieco monotonnie szarpiąc za struny w opętańczej garażowej jatce. Punkowa furia odświeża jednak i black, i thrash, być może znacząc także smaki nadchodzącego sezonu.

Godstopper, Empty Crawlspace
Gdy oglądam ten teledysk , mam wrażenie, że goście są sludge’ową odpowiedzią na Iceage. W dwadzieścia minut powiązali Harvey Milk z Isis, dodali szczyptę grunge i rodeo prosto z Melvins, zamiatając sprawę na lokalnym podwórku. Debiut roku.

Krallice, Diotima
Najlepszy blackowy zespół naszych czasów dalej nie zawodzi, przędąc gęstą pajęczynę riffów, tym razem zanurzoną głąbiej w tradycjach gatunku, pozwalającą czasem wytchnąć neuronom. Nowa płyta nie jest już tak wywrotowa jak poprzednie, lecz i tak obraca świat do góry nogami. W tej sytuacji krew uderza do głowy naprawdę szybko.

Locrian, The Clearing
Chodzą słuchy, że Locrian poszli na łatwiznę. Pozbyli się niepokojących hałasów, zaczęli medytować, ślubować milczenie. A przecież to połączenie neo-folku i metalu z wzorcowym krautem nie pozostawia obojętnym. Podniosły monastyczny nastrój przenika wielka cisza, a delikatna gitara rozwiewa się w dronie i gnozie.

Mastodon, The Hunter
I cóż, że nie metal. Rasowe wymiatanie wciąga do tego zagajnika nie tylko łowców o pomalowanych twarzach, przekłutych nosach i bicepsach okraszonych zaczepnym tatuażem. Miejmy nadzieję, że nagrywanie świetnych albumów chłopakom z Atlanty nie znudzi się szybko, tymczasem jazda tym kolorowym, szaleńczo rwanym szlakiem w pogoni za jeleniem grizzly.

Morbus Chron, Sleepers In The Rift
Oldschoolowy szwedzki death-metal nagrany przez bandę nieznających litości jajcarzy. Wszystko jest tutaj przejaskrawione i zbyt intensywne. Na szczęście dotyczy to także przesoczystych lekko kombinowanych riffów odwołujących się wprost do Leprosy. Ta płyta nie dojrzewa, lecz gnije, aż skóra odchodzi od kości.

Northless, Clandestine Abuse
Wahałem się między Indian, Batillus czy Dark Castle, by w końcu jednak umieścić notkę o trio z Milwaukee. Nic nowego. Neurosis i Mastodon walczą tu o każdą kość, w rezultacie jednak słychać gruchot łamanych gnatów i czasem spłynie jakaś krew. Na niegościnnej północy nawet padlina może stanowić łakomy kąsek.

Panopticon, Social Disservices
Austin Lunn ma zacięcie kaznodziei. Ze swego słupa krzyczy ile sił w płucach o nadchodzącej burzy. Śmiech dzieci otwierający nowy album tego samotnika to lekka przesada. Reszta płyty już nie. Materiał na przecięciu starego dobrego Leviathana i całej tej leśnej bandy, która robi teraz wokół siebie tyle szumu, zanurza gdzieś post-rockową atmosferę w jaskrawej i intensywnie butwiejącej zieleni, opowiadając historię o brutalnym rewanżu natury na rozlazłej kulturze zachodu. Kolejny powód by nocą nie przechodzić przez park.

Primitive Weapons, 7"
Omawiamy właściwie jedynie zwiastun. Jednak żeby w trzech utworach wyrzucić to wszystko potrzebny był prawdziwy miotacz włóczni. Za nimi leci ciężka jak pięściak perkusja oraz zwariowane przedmioty kultowe z rogów włochatych nosorożców i kości waleni. Przy takim tempie doskonalenia oręża już tylko krok do wynalezienia prochu. Iskrę już zakrzesali.

Taake, Noregs Vaapen
Hmmm… Jakiś Nazgul na okładce, teksty w języku goblinów, "mają jaskiniowego trolla", czasem też klawisze lub folkowe wstawki, ale od czasów Ludicry nie słyszałem, żeby ktoś tak bezwstydnie i rozwiąźle upychał dobre motywy pod mowę ludzi węży. A ponoć black-metal jest bezpruderyjny…

Tombs, Path Of Totality
Łabędzi śpiew post-metalu, ale jakże udany. Wieczna zima i wieczna zmarzlina, perkusyjne zamiecie i człowiek czuje się tak obco pośród ludzi, że jest im wilkiem, a nawet chce udać się nocą w lodowatą ciemność jak starzy Eskimosi, by tam zniknąć i rozpłynąć się pośród mrozu. Być może właśnie tę ścieżkę totalną zespół miał na myśli.

Ulcerate, Destroyer Of All
Nowozelandczycy wybrali inną drogę niż większość nowych death-metalowych kapel, szukając wrażeń nie w pełnej rozpadu przeszłości, lecz w technicznej perfekcji przerywanej falami gitarowych objawień. Być może jakieś porównania z Deathspell Omega są na rzeczy, gdy wgniata nas pozornie chaotyczna furia, jakieś echa wczesnego Intronaut gdzieś też rozbłyskują pod powieką. No i Jamie Saint Merat to rzeczywiście miotający gromy święty od bębnów i grający z talerza.

Villains, Road To Ruin
Ukryjcie swoje siostry i dziewczyny, bo Opryszki tylko czekają na okazję. Uważajcie na nich. Najbardziej kudłata rzecz od czasów Furze i najbardziej uliczna rzecz od bardzo dawna. Gangi Nowego Yorku, para z podziemi metra, ciemne zaułki, które nocą całkiem opustoszały. Omamy na surowych podkładach. Czasem męczy, by innym razem posiekać palce w trzy pizdy.

Wolves In The Throne Room, Celestial Lineage
Wilki na żelaznym tronie? Po ścięciu Neda Starka nikt się chyba tego nie spodziewał. Tymczasem pierwsi ludzie wyszli spośród drzew i jak słyszę Prayer Of Transformation mam wrażenie, że Agalloch znalazł w końcu godnych następców wśród leśnej ciszy. Znakomicie wywarzony, meandrujący traktem tam, gdzie czarna stopa jeszcze nie postała.

YOB, Atma
W tym roku slugde nie miał zbyt wiele do powiedzenia, lecz ten osamotniony głos wystarczająco donośnie niesie się w dolinie. Schodzą lawiny, a Mike Schneidt nie odpuszcza, uderzając w ziemię Maczugą Herkulesa. Ostrzej niż na The Great Cessation i z większym heavymetalowym zacięciem wokalnym, lecz jak zwykle trafia spiżem w brąz, odmalowując epokę heroiczną.

. ***

Leviathan, True Traitor, True Whore
"Zdradziłaś kurwo mnie, rzucę się w morskie fale...." Ale tak serio, kto tu jest tym Judaszem? Takie płyty jak Tentacles Of Whorror nie zdarzają się często, ale nie spodziewałem się też tak bolesnego odwrotu w stronę otwartych kompozycji, nieskończonie rozlazłych dryfujących szkiców. Whitehead nie pływa aż tak doskonale, więc lepiej będzie jeśli jednak przestanie ciskać kalumnie i ciągle się burmuszyć, lecz rzuci w nasza stronę odrobiną wisielczego humoru spod znaku wesołego diabła.

Liturgy, Aesthethica
Miały być słoneczne erupcje, miało być złote runo, tymczasem jest czarna owca. Jedliście kiedyś jagnięcinę? Słyszałem, że zostawia dziwny posmak, a ja czuję niedosyt w związku z wywindowanymi oczekiwaniami wobec Hunta-Hendrixa. Skoro metal i tak Cię nie kupuje, ziomek, to może zmieściłbyś trochę więcej tych swoich rewolucji, odkrył Amerykę, a nie ciągle wracał do bezpiecznych fiordów.

Na koniec nie pozostało mi nic innego jak życzyć wszystkim drogim Czytelnikom Wesołych Świąt!

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)