SPECJALNE - Ranking

100 Singli 2000-2009 Na Świecie

9 listopada 2010



030Air France
Collapsing At Your Doorstep
[2008, Sincerely Yours]

Protoplaści balearic disco i, w szerszej perspektywie, chillwave'u w trakcie minionej dekady wypuścili w Internety tylko dwie króciutkie EP-ki, ale to wystarczyło do zdobycia serc naiwnych sierot po Avalanches. Tak, postmodernistyczny duch Australijczyków unosi się tu gdzieś w powietrzu i na pewnej wysokości przecina z Cracknellowską efemerycznością a my w efekcie otrzymujemy arcyuroczy, mocno melancholijny kawałek z umiejętnie wplecionymi fragmentami dialogu z jakiegoś bliżej nieznanego mi filmu. Rozplanowanie kompozycyjne "Collapsing At Your Doorstep" imponuje nawet dysponując perspektywą człowieka, który zna już Toro Y Moi i te wszystkie inne wynalazki, a to dlatego, że oprócz niewątpliwej kreatywności Szwedzi w tym utworze po prostu otwierają przed nami swoje serca. Sorta like a dream? No, better! –Kacper Bartosiak

posłuchaj »


029Kylie Minogue
Wow
[2007, Parlophone]

Nie o X, a o przebitce, jaką "Wow" tam spustoszyło. "Pamiętam pamiętny" wieczór w kuchni obitej boazerią, okrzykniętej z tego powodu Kuchnią Kuracjusza. "Wow" robiło zamaszyste ósemki do nieskończoności, że nie sposób było się odkręcić z powtórnego: "Read my lips, I'm into you, I'm into you". No, tutaj trzeba mieć już plegary jak spadochron i porządne wirówki do sałaty. Pierwsze co: "Read my lips, I'm into you, I'm into you" brzmi jak manka z nieba i ślepej kurze ziarno oraz jest w tym kawałku dla mnie momentem godnym czci. Po chwili zakrzepłej mimiki na początku, można już w nieskrępowaniu internowac się w pobliskie okoliczności towarzyszące, na wykładziny, tapety i meble i korzystać z dobrodziejstw szaleju. Szaleństwo w tym przypadku rozbija się o miękkie pufy i neony, dające funkowe ciepło i jest dużo włochatej przestrzeni, wbrew insynuowanym chłodom z przyszłości i antenom satelitarnym. Kylie raczy zlazłym kuksańcem w głosie, symetria grzywki i sterylny kombinezon, o których dowiadujemy się z teledysku, nawet nie próbują pomagać nieporadnym podskokom. Androidka, naturalna pogodynka, czynna sportowo, pozna, pozna wow, wow, wow, wow. –Magda Janicka

posłuchaj »


028Sophie Ellis-Bextor
Me And My Imagination
[2007, Fascination]

Rozpoczynająca "Me..." przesterowana nucanka w ledwie parę sekund mówi wiele o tym, co będzie działo się przez kolejne trzy minuty z okładem (także na moim czole, bo słuchanie tego numeru jest cokolwiek ekscytującym doświadczeniem). Wydaje się, że emanującej spontaniczną, pozbawioną jakiejkolwiek pretensjonalności energią Sophie udało się elegancką kreską połączyć w tym numerze wszystkie gwiazdki widniejące na jej skórze na okładce singla, a najjaśniejsze spośród tych gwiazdek to przejrzysty, subtelnie zmysłowy wokal o najczęściej matowej barwie i świeżo skoszone smyki, do których nie trzeba wiele dodawać. Prosty, miękki dance’owy bit w zupełności wystarczy – gdzie trzeba, śpiew Sophie jest wspaniale rytmiczny, świetnie z nim współgrając. Zamiast syrenich pojękiwań typowych dla koleżanek po fachu Bextor, w "Me..." jeszcze parokrotnie pojawia się inicjalne nucenie, delikatnie wzmacniając nastrój rozmarzenia, ale również uroczo podbijając, lol, dystans zawarty w lyricsach. Weźmy linijkę "don’t release me", której kokieteryjność w oderwaniu od kontekstu nabiera dodatkowego sensu. A jeszcze ten jakby szkocki akcent na styku "myth remains". I momenty, kiedy Sophie wyśpiewuje "for me and my imagination" prosto z gorącego blaszanego dachu. Numer ewidentnie ma czym urzekać, ale czas kończyć formułką "jeden z bardziej rozpoznawalnych popowych głosów dekady w prominentnym i rozpromienionym summer hicie na wiele lat". –Andrzej Ratajczak

posłuchaj »


027Johnny Cash
Hurt
[2002, American Recordings]

Cały ten projekt coverów American Recordings jest anty-barthesowskim argumentem na rzecz niemożności oddzielenia dzieła od autora. Cholera, że to akurat Johnny Cash wziął utwór Reznora, o którym prawdopodobnie nikt z szanownego grona redaktorskiego nie pomyślałby dwa razy, i zrobił ze standardowej, której to już emo-industrialnej schizy Nine Inch Nails (ziew) wstrząsające wyznanie grzesznika stojącego u progu. Bo przyznajmy, że gdyby uczynił to Joe Cocker byłoby raczej śmieszno, niż straszno. A tutaj mamy trzęsący się, ledwo wyrabiający, niepowtarzalny głęboki baryton najprawdziwszej legendy muzyki, gościa, który swoją wielkość opłacił degrengoladą w świat używek, a przy okazji zanotował najbardziej burzliwą i jednocześnie zacną karierę ze wszystkich amerykańskich piosenkarzy country. Jest coś takiego, że jak Cash śpiewa "my empire of dirt" to jest w tym wiarygodność. Wzbierająca progresja w finale ciężko przytłacza, czuć, że za chwilę koniec. –Michał Zagroba

posłuchaj »


026Max Tundra
MBGATE
[2002, Domino]

Bardzo trudno wykpić się nieogarnianiem w stosunku do utworu, który znamy osiem lat z górką. Ale jednak, sekret "MBGATE" wciąż nie został przekonująco opisany. Niemniej to właśnie jest najbardziej popowy spośród wszystkich jego albumowych tracków, sądzę. Tundra poradził sobie bez hiperszybkiego plucia wokalem czy napieprzania w konsole do gier zwielokrotnioniego do granic słuchalności. Większość muzy Tundry jest dla mnie zbyt inteligentna, a cukierkowatość brzmień przysłania najważniejsze atuty. Dlatego cieszę się, że tu zniżył się do mojego poziomu i spreparował klasycznego (oczywiście relatywnie) bębniącego bangera, zwieńczonego trąbką, inicjowanego próbą dźwięku. I ja właśnie tego absolutnie nie ogarniam. –Filip Kekusz

posłuchaj »


025Avalanches
Since I Left You
[2000, Modular]

Ej no, myślisz, że ona tak na poważnie? A może się tak tylko kryguje by mu pokazać, że wcale jej nie zależy? A tak naprawdę jej właśnie bardzo zależy i nie rozumie jak jej mógł tak powiedzieć? I liczy, że jeszcze przyjdzie po rozum do głowy i zrozumie, że z nikim nie przeżyje jak cudownych chwil jak z nią? I wybaczy mu jak tylko przeprosi? To się nazywa odwaga tak zagrać… Wiesz ja bym tak nie umiał, serio stary. –Jędrzej Michalak

posłuchaj »


024Talib Kweli
Get By
[2002, Rawkus]

Zabrzmi mocno, ale nie sądzę, aby Kanye zrobił sobie kiedyś podkład tak dobry jak ten, który podrzucił Talibowi. Oldschoolowe plumkanie na pianinie, rzesza handclapów i siła murzyńskich gardeł sprawia, że "Get By" można (a nawet trzeba) postrzegać, nie tylko w kategorii hitu hip-hopowej legendy, lecz również jako społecznie zaangażowany soulowy hymn czarnych dzielnic (w których jak wiadomo się dzieje). Powiedzieć, że kawałek Kweliego jest, amerykańskim do szpiku kości, przeładowanym mitami, hołdem oddanym nadziei, to mało. Przenikliwość obserwacji sprawia, że "Get By" nie tylko unika przesadnego patosu, ale także wyjątkowo celnie punktuje problemy uniwersalne ("We survivalists, turned to consumers"), momentami zabijając mądrością, liryzmem, czym tam chcecie ("They need somethin' to rely on, we get high on all types of drug / when, all you really need is love."). Najbardziej udane wskrzeszenie tradycji Native Tongues w minionej dekadzie oraz o wiele więcej. –Jan Błaszczak

posłuchaj »


023Nelly Furtado
Do It
[2006, Geffen]

Ok, najlepsza piosenka na Loose Nelly Furtado, najlepsza jej dotychczasowa piosenka, jedna z najlepszych piosenek lat zerowych, jeden z moich ulubionych utworów muzyki popularnej w ogóle, dziękuje bardzo. Chwalenie "Do It" jedynie w kontekście kariery wykonawczyni, byłoby jak mówienie, że Beatles należeli do ciekawszych zjawisk muzycznych Liverpoolu. "Maneater" i "Promiscuous" były spoko, plasując się gdzieś w środku stawki produkcji Timbalanda. Jednak jedynym wyjątkowy w nich był jedynie rozbuchany erotyzm, wyliczony chyba na odcięcie się Furtado od przeszłości zwietrzałego post-hipisiarstwa i dżinsowych spódnic. Paradoksalnie, "Do It" brzmi dużo bardziej "zwyczajnie", w zdecydowanie mniejszym stopniu polega na producenckich trikach Tima, może nawet pod pewnymi względami bliżej jej do czegoś w rodzaju "I'm Like A Bird". Haczykiem jest hook. Jest archetypiczny, trudno mi uwierzyć, że krajobraz popu był go kiedyś pozbawiony. Nie umiem sobie wyobrazić, co się dzieje w umyśle kompozytora po napisaniu takiego refrenu i co się działo w studiu, kiedy to nagrali. Czy Furtado, Mosley i jego Sancho Danja zdawali sobie sprawę, że właśnie stworzyli standard, który może stać na jednej półce z "Dancing Queen"? Wyobrażam sobie, że przybili sobie nawzajem piątkę, postanowili na ten dzień skończyć pracę i wyjść gdzieś z Justinem, żeby świętować. –Łukasz Konatowicz

posłuchaj »


022Missy Elliott
Get Ur Freak On
[2001, Elektra]

Jak już pewnie gdzieś pisałam, Missy Elliott to jedyna postać sceny muzycznej, której dyskografię posiadam w całości na oryginalnych nośnikach. W każdym porządnym polskim domu, także moim, każdemu dziecku przysługuje w pakiecie gwiazdkowym jedna płyta CD z Empiku. Po serii nietrafionych wyborów (Anna Maria Jopek i Pat Metheny, Red Hot Chilli Peppers) moja mama pogodziła się z rzeczywistością i sprezentowała mi pierwszą płytę Missy. Od tamtych świąt co roku pod choinką znajdowałam kolejną. I musielibyście zobaczyć moją mamę, żeby doznać wielopiętrowej zabawności jej osoby przetrząsającej półkę Hip-Hop w Empiku. Nieważne.

Ważne, że Missy była takim wydarzeniem w rozwoju mojej świadomości muzycznej, jak śmierć i zmartwychwstanie Aslana dla świadomości literackiej, czy Titanic w przypadku filmowej. Missy na planszy popu (owszem, popu) jest królówką i nie ma osoby, której całokształt (dresy, rapy, wywiady) uwielbiałabym bardziej. "Get Ur Freak On" spośród wszystkich kawałków został zamęczony tak okrutnie, że już chyba nie jest nawet moim ulubionym – tak łatwo przyjmował kolejne cięgi.

Pendżabski sampel wykrojony przez Timbalanda mógł być dla lat zerowych tym, czym dla 80-tych sampel Incredible Bongo Band. Nie chcę wiedzieć ile razy został użyty w programach około-reality TV dla zaakcentowania wejścia na scenę wydarzeń ważnej i "z głową pełną szalonych pomysłów" postaci (np. DJ-a Barbie Killer Leszczyńskiego w pierwszym odcinku "Idola"), ani w ilu drum'n'bassowych setach znalazł nieoczekiwane schronienie. Od egalitarnego blasku domowych telewizorów aż po ciemne czeluście najgorszych techstepowych spelun tego świata – Missy aż po horyzont. Niech mi ktoś wmówi, że rap nie jest najważniejszą ze sztuk. –Aleksandra Graczyk

posłuchaj »


021Junior Senior
Move Your Feet
[2002, Crunchy Frog]

Powiew szeroko rozumianego indie w polskich telewizorach i odbiornikach radiowych, w 2002 roku, na długo przed dżinglem z Modest Mouse w TVN-ie i reklamą z Pixies zjednoczył rzesze. Ludzie powstali z miejsc i ruszyli dupy dokładnie jak nakazuje tytuł (wspomnieć muszę przy okazji, że Junior Senior operują… charakterystycznymi tytułami), a ogromne ilości rzeczonych telewizorów i odbiorników radiowych pospadały na ziemię z tego tańca. Dobry czas – czas, w którym wiedziałbym co powiedzieć ewentualnemu prezenterowi polskiej Vivy, gdyby spotkał mnie z mikrofonem na mieście, kazał pomachać znajomym i wybrać piosenkę mającą polecieć po moim machaniu. Niewiele musiałbym mówić, bo wybór "Move Yr Feet" powiedziałby sam za siebie – nie jest to utwór wymagający komentarza czy w jakikolwiek sposób chybiający, odnajdzie się w każdym środowisku. Wprawdzie Dania nadal kojarzy mi się ze sprawami mroczniejszymi niż Junior Senior, ale z drugiej strony wątpię, że da się znaleźć cokolwiek mniej mrocznego niż ten zespół, który notabene wywodzi się raczej z jakiegoś kosmosu afirmacji, niż ze Skandynawii. Przyznam się, że idea tańca (często też tego o architekturze) jest mi kompletnie obca, zwykle niezbyt rozumiem dlaczego ludzie to robią, ale w przypadku "Move Yr Feet" tak jak wam o nim w tej chwili piszę, próbując wybrnąć z dawno zamkniętego tematu, tak samo tego typu taniec doskonale rozumiem, a wręcz właśnie ruszam w tan. Go! –Radek Pulkowski

posłuchaj »


#100-91    #90-81    #80-71    #70-61    #60-51    #50-41    #40-31    #30-21    #20-11    #10-1   

Listy indywidualne

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)