SPECJALNE - Ranking

100 Singli 2000-2009 Na Świecie

9 listopada 2010



090Paula DeAnda feat. Baby Bash
Doing Too Much
[2006, Arista]

Nie mam wątpliwości, że to moja ulubiona ballada r&b lat zerowych i ani dziwne wykręty Ciary, ani delikatne nucenie Cassie nie hipnotyzują mnie tak bardzo, jak ten zapętlony bez końca klasyk rozbujanego teen-popu. Paula De Anda brzmi tutaj trochę jak mała dziewczynka, która będzie prosiła o ulubioną zabawkę, póki jej nie dostanie i naprawdę, zamiast ciągnąć mamę za rękaw, dziewczyno zrób coś, żeby zwrócono w końcu na ciebie uwagę. Ale nie, ona jedno i to samo, w kółko i w kółko, aż pojawia się jakiś szacunek za uporczywość. Są dzwoneczki, brzdąka sobie gitara, ale prawie tego nie słuchać, bo ta ciągle o jednym. Głowa zaczyna mnie boleć, laska zagłusza mi wszystkie myśli, mam ochotę ją uderzyć czymś ostrym albo wreszcie dać czego chce, a z drugiej strony nikt nie zdobywa tyle mojej uwagi, nawet jeśli życzę sobie przyjemnego spokoju. Zaśpiewaj tyle razy moją ulubioną melodię, aż się zrzygam, a i tak będę musiał być szczęśliwy i ci podziękuję. –Kamil Babacz

posłuchaj »


089Bird And The Bee
Fucking Boyfriend
[2007, Blue Note]

Cytowanie wpisów z YouTube to tani chwyt, ale że rzadko po niego sięgam, to voila, bo ten post mnie serio wzrusza:

so, I was too nervous to ask my crush out face to face, I sent him the link to this video one night when we were talking..the next day he said " of course I'll be your fucking boyfriend!"

we're still together ^_^

THANK U BIRD AND BEE!!!

Tyle w kwestii tekstu. Muzycznie, "Fucking Boyfriend" to post-jazzowa wariacja Kurstina na motywach nowoczesnego klawiszowego popu, który wcale nie przejmuje się ani swoją nowoczesnością, ani klawiszowością – jest jakby "ponadto". I w tym tkwi świeżość – a raczej całe pokłady pieprzonej morskiej bryzy, którą można się zachłysnąć i zakrztusić. Mógłbym zacząć tu rozpisywać jak się ma magiczna sekwencja czterech funkcji w refrenie do linii wokalnej i pełzającego w tle nierealnego arpeggio syntezatora – ale wiem, że większość czytelników to znudzi, więc podkreślę tylko, że POMIMO wyrafinowania godnego szkoły trzeciego stopnia można ten wałek puścić osobie średnio zorientowanej w muzycznej teorii i też jej "zażre". A to już w zasadzie spuścizna McCartneyowska, chociaż kunsztowne, arystokratyczne, pełne gracji wydechy Inary do mikrofonu też nie pozostają niewinne. –Borys Dejnarowicz

posłuchaj »


088Justin Timberlake
I'm Lovin' It
[2003, Jive]

Piosenka, nadwyrężona reklamą "popularnej sieci restauracyjnej", wyświecona jak lichy sztruks na kolanach, nieprzerwanie może liczyć u mnie na ciepłą strawę i leżankę. Neptunes się nie odmawia. Ustawieni do startu, odpicowali produkcję na hoh glanc, Justin natomiast nie zmaścił na polu rozpalonego kochanka z przerobionym, Jacksonowym szwungiem. Niespożytą ekstazę do cna, dośrubowują entuzjastyczne wstawki, manewrowane extrawysokim, damskim wokalem. Pozostaje wzuwać lakierki! –Magda Janicka

posłuchaj »


087Rapture
I Need Your Love
[2003, DFA]

"I Need Your Love" to "Kiss Me Again" Arthura Russella wczesnych lat zerowych, czyli epoki jakże innej od realiów panujących nam blisko dekadę później. Serio, jeśli jako dwudziestoczterolatek mogę czuć prawdziwą nostalgię do jakiegokolwiek okresu muzykopoznawstwa, to przecież nie (jak chcieliby chyba niektórzy) lat sześćdziesiątych, ani nawet britpopu i niezal-rocka wczesnych nineties; formującym okresem największej bodajże zajawki na muzykę był właśnie dla mnie początek ubiegłej przed sekundą dekady. Więcej: śmiem twierdzić, że był to czas szczególnie ciekawy nawet z perspektywy bycia nie-mną, a Rapture wchodzą w tym momencie jako jeden z czołowych argumentów. W erze chillwave'u trudno sobie nawet wyobrazić, iż zespołów dance-punkowego revivalu było na dobrą sprawę cztery i każdemu udało się nagrać naprawdę znakomity materiał. W okolicach dwa tysiące trzy wszystkie bowiem trendy, których mamy dziś szczerze dość lub przynajmniej bierzemy za pewnik, były co najwyżej ciekawym kreatywnym wybrykiem wybitnych wykonawców; Broken Social Scene sugerowali co mogło kryć się za rogiem pod pojęciem indie-rocka, Junior Boys wskrzeszali lata osiemdziesiąte, Ariel Pink wskrzeszał muzykę popularną. Zamiast prób komponowania dobrych utworów w ramach jednego z kilku dostępnych schematów, genialne kompozycje wczesnych zerowych okazały się w praktyce i z perspektywy czasu tak niepowtarzalne, jak wiecznie zielone, a Radiohead naprawdę byli najlepszą grupą świata. Tyle, jeśli chodzi o "I Need Your Love". –Patryk Mrozek

posłuchaj »


086Basement Jaxx
Jus 1 Kiss
[2001, XL]

Jeden z moich ulubionych singli Basement Jaxx, taki żart. Zdradzę wam tajemnicę - podczas przedpodsumowaniowych wewnątrzredakcyjnych dyskusji któryś z kolegów apelował: nie zapomnijmy o Basement Jaxx! Ja również nie wyobrażałbym sobie braku takiego "Jus 1 Kiss" na liście, a wy zanućcie sobie albo puśćcie i przypomnijcie, a zobaczycie, że racja jest po naszej stronie, a raczej nasza racja jest w tym przypadku także waszą racją. Basement Jaxx – zespół który łączy, bo dzieli tylko wtedy, kiedy także rządzi. W tym przypadku łączy całusem zwaśnionych kochanków, sprawia, że spory idą na bok, bo przypomina, że miłość jest, poza wszystkim, także miła. Formacja wprawdzie znana jest też jako spożywająca nieraz spore ilości szaleju, ten kawałek jednak jest niezobowiązująco inteligentny, doskonały i robi się od niego cieplutko na sercu, przyznajmy się. To po prostu utwór na okoliczność – puść sobie kiedy w ten właśnie określony, trochę rozczulający sposób chcesz się poczuć. Przy czym nie mogliby sprzedawać go w tabletkach, bo gdzie byłaby wtedy przyjemność z tej słodyczy i lekkości, które słyszymy? Buziaki! –Radek Pulkowski

posłuchaj »


085Badly Drawn Boy
Once Around The Block
[2000, XL]

"Once Around The Block" mogłoby obdzielić kultowymi elementami kilka piosenek, i wciąż swóją własną kultowość utrzymać. Od kanciaście szarpanych akordów, przez kruche brzmienie i leciusieńką melodię drugiej gitarki, po teledysk (oparty jak wiadomo na faktach). Tak jak nie znam nikogo kto śpiewa "jak" Michael Jackson (co z tym jego tournee?), tak nie znam utworu NAPRAWDĘ podobnego do tego. –Jędrzej Michalak

posłuchaj »


084Land Of Talk
Speak To Me Bones
[2007, Label Fandango]

Liz w jakimś wywiadzie kiedyś mówiła, że bagaż liryczny tego numeru spokojnie stosuje się do relacji w obrębie własnej płci. Stosunkowo ograniczona liczba dziewcząt we własnym otoczeniu, przewaga chłopaków w tymże – mamy. Urocza nieporadność w pojmowaniu siebie jako dobrej sztuni – mamy. Obywatelstwo kanadyjskie – a jakże. Do tego chłopczykowskie dzieciństwo na wsi, szafa pełna efektownych swetrów po babci i zakończone pasmem nerwowych sukcesów próby ogarnięcia progów na własnej gitce - suma takiej wyliczanki daje postać spełniającą najbardziej niewinne oczekiwania tkwiącej w każdym (każdej?) z nas krztyny rockistowskiego popędu. Jedni bardziej, inni mniej, ale myślę, że co do czarowności gitarzystki Land Of Talk możemy się zgodzić.

Oczywiście to wszystko można by wystawić jak kota za drzwi, gdyby nie piosenki, gdyby nie umiejętność wygrywania konkursów na najbardziej soczystą próbę przywrócenia chwały indie rocka. Był taki moment, w którym trio Kałmuków (jeśli się nie mylę jest to ironiczne określenie obywateli Kanady), wspomagane finansowo przez własne państwo (jeśli się nie mylę, Kanada nigdy nie przestała być naszą Moskwą, naszą Kopenhagą, naszym celem do środka) na krótkim wydawnictwie z 2006 przywróciło wiarę w niezal. Pal licho resztę krążka – otwieracz swego czasu zostawił mnie nieliczebnym dyskalkulikiem na długie minuty. Przez kilkanaście pierwszych przesłuchań w ogóle nie pamiętałem tracków 2-7 mimo, że "Speak To Me Bones" zdruzgotał blogi całego uniwersu jeszcze zanim ziścił się mój shipping.

Może najzwyczajniej w świecie gorączkowy punk z (pozornie) niechlujnie prowadzonym riffem i dziewczęcym wokalem wypełniał pustkę w życiach gawiedzi wychowanej na Good Health, może to czynnik "Wow, patrzcie jak laska napierdala!", może nawet pies pogrzebany w rozpaczliwie chwytliwym refrenie. Cokolwiek by to nie było, melodyjnie wydzierająca się na całe swoje niewytrenowane gardło Elizabeth Powell gdzieś nad miarowym wybijaniem harmonicznych przegrzań ZNISZCZY CI TWARZ, dzieciaku. Co gorsza, bardzo możliwe, że zrobi to tak, żeby wszyscy słyszeli, a potem wróci na działkę pędzić swoje twee. –Mateusz Jędras

posłuchaj »


083Clipse
Mr. Me Too
[2006, Jive]

Umówmy się, to wszystko musiało się pierdolnąć. No nie dało się już bardziej minimalistycznych bitów pod bardziej dekadenckie braggacio. Łup, dup, jeb. Kryzys. Bańka spekulacyjna międzynarodowego kapitału pęka. Ociekające przepychem rezydencje z ekranów MTV Cribs tracą na wartości w zatrważającym tempie. Jednego lata nie możesz się odgonić od Timbalanda lecącego dosłownie wszędzie. Następnego, blitzkrieg Lady Gagi ufundowany na aryjskim eurodansie odbija suburbia. Ke$ha wyręcz rapierów w promocji hedonizmu. Niby wciąż o rozpuście i hulakach, ale już jakoś tak drobnomieszczańsko i pod eugenicznie słuszne bloghousowe bity. Noc długich noży, "wybielanie" popu, Reichstag płonie. Thomas Mann nadaje Dâm-Funka ze Stanów, ale słuchają nieliczni. Już tylko Gaga w faszyzującym lateksowym wdzianku. Michael Jackson przewraca się w grobie, tym razem naprawdę, bo naprawdę jest już w grobie. Dodajmy, przewraca się niejednoznacznie, bo wcześniej w myśl źle pojętego własnego interesu wybielił się (lub, jak chcą niektórzy, został podstępnie wybielony). Goebbelsowska propaganda Pitchfork.com mydli oczy Janell Monae i Erykah Badu, ale podziemie robi akcje małego sabotażu.  Wychudzony 50 Cent ledwo dzierży ciężar złotych kajdan na szyi (teraz już wiemy, że to zawsze były tylko kajdany, tyle że złote). Snoop Dogg za przysłowiowy talerz zupy zapodaje u Katy Perry najbardziej żenującą nawijkę w swoje karierze, a może nawet w historii całego hip-hopu. Usher podpisuje Volksliste i u boku Justina Biebera szuka swojej niszy na wiecach Hitlerjugend. Ale umówmy się, jeśli to miało się pierdolnąć to właśnie w takim stylu. –Paweł Nowotarski

posłuchaj »


082Paris Hilton
Jealousy
[2006, Heiress]

Wcale nie dostawania kasy za imprezowanie zazdroszczę Paris najbardziej, czy wybierania sobie przyjaciół w reality tv, ale tego, że kiedy zachciało jej się rozpocząć karierę muzyczną, trafiła na świetnych songwriterów i producentów, którzy nie tylko z niej nie zażartowali, ale i potrafili przetworzyć jej medialny wizerunek w przekonujący materiał tematyczny dla jej piosenek. Zresztą jeśli ktoś myśli o żartach, to wciąż mentalnie jest przed przełomem 2006 roku, czyli roku apogeum mainstreamowego popu. Nigdy w latach zerowych nie zdarzył się podobny moment, nawet w trakcie ich obfitych początków. Uznanie, jakim obdarzono na Porcys album Paris i uwzględnienie "Jealousy" w rocznej liście najlepszych singli, było esencjonalne dla tego momentu. Czytelnicy pozostawali w lekkim szoku, choć przygotowywano ich do podobnej sytuacji od dawna a ówcześni redaktorzy nic sobie z tego nie robili. Borys bez skrępowania mówił, że po prostu, bez żadnych żartów, ta płyta mu się zwyczajnie bardzo podoba, a "Jealousy" zostało okrzyknięte arcydziełem studyjnego songwritingu. To właśnie wtedy padły ostatnie mury, a ci, którzy się z tym nie zgodzili, zostali w końcu zakrzyczeni i zmuszeni do umilknięcia. Pop kolejnych lat tylko nas rozczarował, co doprowadziło do tego, że niektórzy z nas zmiękli i nieco złagodzili swój "poptimism". Wpływ 2006 roku odczuwamy jednak do dzisiaj – nie jest już żadnym wstydem lubić pop (wręcz jak śmiesznie to dzisiaj brzmi), ale nikt też nie toczy walk z bardziej zatwardziałymi "niezalami". Banał, ale chyba w końcu wszyscy wierzymy, że różni ludzie mają różne potrzeby.

Nie byłoby jednak tego, gdyby nie "Jealousy" – absurd tej sytuacji wtedy wydawał się dobitny – oto powszechnie nienawidzona, absolutnie beztreściowa, znana z bycia znaną celebrytka nagrywa dopieszczony, lśniący, aż idiotycznie wciągający w swą melodię utwór opowiadający o jej bulwarowo-przyjacielskiej relacji z Nicole Richie. Dzisiaj nikogo już to specjalnie nie dziwi, Paris Hilton nagrała fajny utwór – so what? Wciąż ogromna pozostaje grupa nie rozumiejąca zasad, którymi rządzi się mainstreamowy pop, ale większa wydaje się ta, która nie odczuwa potrzeby dowartościowywania popu poprzez szukanie szlaków skojarzeń w innych gatunkach, czy używania terminów "guilty pleasure", który stosowany dzisiaj jest tylko i wyłącznie z przymrużeniem oka, jako pojęcie skrajnie niemodne i pozbawione konotacji gatunkowych. To dla mnie wszystko niesamowite truizmy – wyzwolenie popu dało szansę wyemancypowania się krytyków fascynujących się przede wszystkim tym gatunkiem, a inne traktujące bardziej jak poboczne zainteresowania – nie z żadnych powódek ideologicznych, ale z sympatii dla formy, metod kompozycji, czy choćby beztreściowości, sprawiającej wrażenie bezpretensjonalności. Takie jest "Jealousy" – ani nie potrafię tu znaleźć jakichś analogii do twórczości innych artystów, ani nie chcę tego robić, nie mam też potrzeby dobudowywania znaczeń – oparty na swoich prawach, niesiony śliczną melodią, z subtelnie i ostrożnie wybuchającym refren, tak sensowny w swojej zupełnej bezsensowności, jest tym, czym jest dla mnie świetny popowy utwór – kilkuminutowym momentem przyjemności wynikającej z siebie i tylko do siebie się odnoszącej, albo mijającej ze słodkim niedosytem jak po zjedzeniu batonika albo powtórzonej w hedonistycznym rytuale trybu "repeat". –Kamil Babacz

posłuchaj »


081Ludacris
Splash Waterfalls
[2004, Def Jam]

Teledysk kipi jednym z najbujniejszych promiskuityzmów, jakiego zaznało mtv. We wstępie Luda pojawia się na tle niebieskich gór, wodospadów i w spowijającyh mgiełkach, co robi za rajski prolog do niewyczerpanych zapasów babek, jakie przewijają się przez całe 4:09. Tekst jest uniwersalny, niby do jednej, a dziewcząt jak kluczy w pęku. Przeskakują sensualne fokusy na paznokcie, szyję, uda i tajemnicze iksy, na zmianę z rozpasanymi oczami Ludacrisa, w pewnym momencie siedzącego przy dwóch komputerach, z dwoma, internetowymi randkami. Sandy Coffee, dośpiewująca na zmianę trzy kwestie: "make love to me", "fuck me", "touch me", zero szacunku, oficjalnie nie została odparafkowana w ficzuringu, a przecie bez niej było by takiego hot, że hop, hop, hop. –Magda Janicka

posłuchaj »


#100-91    #90-81    #80-71    #70-61    #60-51    #50-41    #40-31    #30-21    #20-11    #10-1   

Listy indywidualne

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)