SPECJALNE - Artykuł

Autokorekta: 50 recenzji na 5-lecie Porcys, z którymi sami się nie zgadzamy

5 maja 2006




Strokes
Is This It?
autor: Borys Dejnarowicz
poprawiona ocena: 8.9

Wiadomo, trudno czasami oddzielić muzykę od muzyków. W szczególności, gdy mamy do czynienia z tak pretensjonalnymi osobistościami jak Julian Casablancas. Nie miałem – niestety – okazji zobaczenia Strokesów na żywo i, szczerze mówiąc, zwisa mi osoba frontmana. A zwisa mi tym bardziej, że debiutancka płyta jego zespołu w pięć lat po premierze nie przestaje dostarczać jednoznacznie pozytywnych wrażeń estetycznych. Siła albumu oparta jest na solidnych podstawach. Po pierwsze, dopracowany do perfekcji format numerów – zanim motyw zdąży się słuchaczom znudzić, band zapodaje nowy. Do tego czasu powtarza go jednak tyle razy, by skutecznie wrył się w pamięć, odbiorca zaś czuł pokusę wrzucenia funkcji repeat, lub, w przypadku odbioru radiowego, odczuwał radosne podniecenie w oczekiwaniu na, jakże radiową, nową ulubioną piosenkę. Po drugie, słychać tu potężną dawkę nieśmiertelnej tradycji gitarowego grania, co zresztą zapoczątkowało śmielszy powrót do tego typu brzmień. Za Strokesami podążyli naturalnie inni, jednak mało komu udało się potem wyrwać z zaklętego kręgu mody na indie. Casablancas i reszta musieli się bardziej wysilić w znajdowaniu inspiracji, co płycie mogło wyjść jedynie na dobre. Po trzecie, wspominałem o sekcji? Prototyp. Tego samego słowa użyć można w stosunku do całej płyty. Zobaczycie, o The White Stripes za 10 lat pies z kulawą nogą nie wspomni. Jestem natomiast w stanie założyć się o to, że Strokes dzięki tej płycie (bo raczej, że żadnej innej) wejdą do historii. –Marcin Wyszyński

recenzja płyty »



Superpitcher
Here Comes Love
autor: Piotr Piechota
poprawiona ocena: 8.9

Płytka ta została zakwalifikowana przez kolegę Piechotę do grupy płyt "zaledwie" bardzo dobrych. Może nie ma sensu tego odczytywać jako zarzutu, ale nacisk w recenzji położony został na użytkową wartość płyty, tudzież na przyjemne wrażenia wzrokowe i dotykowe, jakie wywołuje ta lektura muzyczna. I tu pojawia się oczywiste wytłumaczenie: Aksel Schaufler za pomocą najprostszych środków i genialnej, przejrzystej jak (weźmy jakieś banalne porównanie) poranek nie-w-Pekinie produkcji osiągnął ponadnormalne natężenie treści muzycznej. Każda zmiana akordu, wejście instrumentu przykuwa tu uwagę. Pewnie dlatego bardzo proste teksty, ograniczające się do mantrowego powtarzania kilku "miłosnych" fraz, trafiają słuchacza (w tym przypadku mnie) między oczy i wbrew logice również stanowią o sile albumu. Prawie każda piosenka (za wyjątkiem obrzydłego mi okropnie evergreena "Fever") to jak architektoniczny plan idealnego techno-popowego przeboju, przywodzący na myśl (znowu o tym jak Here Comes Love działa na oczy wyobraźni, coś w tym musi być) – oprócz obowiązkowych erotycznych wizji w jesienno-zimowej scenerii – niepokojące puste przestrzenie z obrazów Chirico. Kilku najgenialniej "zaprojektowanym" utworom ("Lovers Rock", "People", "Happiness", "Even Angels") wróżę długie życie, jako pierwowzorom elektronicznego popu przyszłości. Co tu dużo mówić, ta płyta to wzorzec minimalistycznej przebojowości (gdzie obydwa pierwiastki: minimal i pop są odpowiednio zrównoważone), w dodatku tak perfekcyjnie wyprodukowany, tak subtelnie skrojony i wyważony, że... Ok, mogę się założyć, że Superpitcher znajdzie się w dziesiątce tej dekady (o ile we właściwym sobie dobrym stylu nie wróci White Lion). –Piotr Cichocki

brudnopis »



Ścianka
Statek Kosmiczny
autor: Borys Dejnarowicz
poprawiona ocena: 8.0

Nie sposób dobrać się do dokonań Ścianki pomijając rodzime pochodzenie jej członków. Ale, my tu na Porcys wychodzimy, z całkiem rozsądnego, założenia, że nie rozdajemy (zabieramy) punkcików za geopolityczne sentymenty. Mimo, że pokusa jest nie byle jaka, to z innej beczki będzie. Otóż ja zasadniczo zgadzam się z Borysową zajawką, a zaistniały problem sprowadziłbym do konfliktu priorytetów, czy coś tam w ten deseń. Dla mnie Borys to taki "Bob Budowniczy": chłopaczyna lubi misterne konstrukcje, lukrowane harmonie; jeżeli chaos, to tylko koncepcyjnie wkalkulowany. Pewnie jak był mały lubił budować – ja wiem, pirackie statki z klocków Lego? Ja z kolei na ten przykład maczałem moje resoraki w rozcieńczaczu do korektora i je podpalałem. Inaczej, Borys zapewne od czasu do czasu odkurza w swoim pokoju, a ja najchętniej... oblałbym odkurzacz rozpuszczalnikiem i podpalił. No, kapujecie chyba? Ty wyceniasz na 7.1, dobrze; ja dokładam 0.9 daniny dla moich bożków, razem 8.0 i jest git. –Paweł Nowotarski

recenzja płyty »



Amon Tobin
Recorded Live
autor: Mateusz Jędras
poprawiona ocena: 3.2

Matti, gdziekolwiek jesteś. Z początku chciałem ponudzić trochę o niezrozumieniu naszej skali ocen. O tym jak wielu autorów przynosi do Porcys nawyki z innych światów ocenowych i nie umie się ich oduczyć. 7.0 i wyżej oznacza u nas tak zwaną płytę "listową". Recorded Live to, jak wskazuje już sam tytuł, rejestracja występu live tego skądinąd zacnego i zasłużonego dla wariackiego drum'n'bassu artysty. Więc, pomyślmy. Koncertówka listowa? Jak często zdarzało się to w dziejach fonografii? Alive!, Rust Never Sleeps, At Fillmore East, ja rozumiem. Może jeszcze kilka jazzowych cudeniek. Ale Amon Tobin? Jedna z najlepszych koncertówek ever? I tu wkraczam w drugą fazę dissu, gdyż celowo powróciłem do albumu, by odnieść się bezpośrednio do jego zawartości. I ja również klękam przed Bricolage czy Permutation, ale zanim mistrz nie wkroczy z "Yasawas", to rzeczy obcych gości które miksuje dłużą się jak przysłowiowy chuj. Sorawa ale nie po to się człowiek wsłuchuje w miksy tego typu, aby w efekcie odkryć, że najlepszy fragment wyjęto żywcem ze studyjnego krążka. Zresztą to standardowy problem z żywymi występami technicznych wykonawców. Szarganie "Venus In Furs" jeszcze obniża notę i zaskakująco mamy prawdopodobnie recenzję z której ratingiem najmniej się zgadzam z całego naszej bogatej bazy. –Borys Dejnarowicz

recenzja płyty »



Tool
Lateralus
autor: Michał Zagroba
poprawiona ocena: 1.7

Recenzję rozumiem tak, że Michałowi ta płyta się podoba (na co wskazuje przecież ocena), ale bardzo stara się nie popsuć sobie tym faktem publicity. Zarzuca Lateralusowi wtórność w stosunku do poprzedniego albumu Toola i oczywiście wyśmiewa teksty (jak wiadomo – najłatwiejszy cel w przypadku tego zespołu). Podejście autora mierzi, ale trzeba zaznaczyć jedną rzecz – ta płyta jest beznadziejna. Jasne, że uwielbiałem ją, kiedy się ukazała. ALE MIAŁEM WTEDY 14 LAT. CZTERNAŚCIE. To wiek, w którym umieszczenie na ławce szkolnej obszernych cytatów z tekstu "Creep" wydaje się dobrym pomysłem. To wiek, w którym można się wzruszyć przy Stowarzyszeniu Umarłych Poetów. To okres, który nie istnieje. Kiedy znasz już Flaming Lipsy i Wu – Tangi tego świata, jasnym staje się, że Tool to jeden błazen, który jest przekonany, że tworzy wielką poezję i trzech nudziarzy grających od lat te same riffy za nim. Tak jak w przypadku Placebo, ci którzy nie odkryli tego z początkiem liceum, będą pewnie żyć z brzemieniem złego gustu już do końca. Michał Zagroba circa 2001 jawi się jako niedoleczony fan Toola, przypominając nam o początkach serwisu Porcys. [Tu wkroczyła do akcji cenzura.] –Łukasz Konatowicz

recenzja płyty »



Tussle
Don't Stop (EP)
autor: Tomasz Gwara
poprawiona ocena: 7.4

Tomka Gwarę wywiało aż do Francji, i choć nie wiem jakie grzechy, przestępstwa i powiązania skłoniły go do tej ucieczki, to niesprawiedliwe 4.9 wymierzone Don’t Stop z pewnością mogło być poważnym argumentem na rzecz schowania się. Heh, rozumiem, że minimalistyczny dance-punk może się mniej podobać niż Out Hud, natomiast zapodawane tu linie basu są zwyczajnie zbyt wymiatające, żeby mogło mi się pomieścić w głowie nie doznawanie przy nich. Laserowa ultra-precyzja i pieszczotliwa miękkość dźwięków backgroundu mości do tego futurystyczny klimat, który zapewniając Tussle szczytny status "czegoś nowego", równocześnie grzebie zmącone nastroje i stawia przed nami nową odmianą definicji "cool". Czynnikiem łagodzącym redaktoraina le Gwarę jest fakt, że mowa powyżej o jedynie pierwszych dwóch kawałkach ep-ki; pozostałe trzy rzeczywiście nie ujmują. Acz nieoszukanej ocenie Don't Stop wiele to jak widać nie zaszkodziło. –Jędrzej Michalak

recenzja płyty »



TV On The Radio
Desperate Youth, Blood Thirsty Babies
autor: Jędrzej Michalak
poprawiona ocena: 7.0

O, czyli już wiem dlaczego Jędrzej zawsze skarży się na zbyt mało czasu na zapoznanie z płytą przed wysłaniem recki. Że TV On The Radio są jednym z najoryginalniejszych bandów around ostatnich lat wie chyba każdy, kto trochę chociaż siedzi w niezal, ale warto docenić ich kapitalną umiejętność zamieniania wad w zalety – są nietypowym dziś przykładem kapeli, która nie musi oferować hookfestów, by fascynować. Rzadko udaje im się napisać evergreena ("Staring At The Sun" i "Dry Drunk Emperor" przychodzą na myśl), lecz sama tkanka dźwiękowa zastanawia wystarczająco mocno: hipnotyzujące bity, osobliwie przetworzone gitary tkające błękitne przestrzenie, smaczki typu dęciaki czy po(d)kręcone klawisze i niewiarygodnie ekspresywny, dorównujący intensywności gospel głos Adebimpe kotłują się w temperaturze wrzenia i skraplają rezultat, jakiego (słownie) nikt nie oczekiwał. Bo dokładnie, ich historia wygląda właśnie tak: nikt się takiej kapeli we wszechświecie nie spodziewał, nikt odpowiednio jej nadejścia nie docenił, wszyscy zaciekawieni Young Liars rozczarowali się longplayem, nikt już się nimi nie przejmuje, a jutro nikt o nich nie będzie pamiętał. I nawet siódemki w Porcys nie sięgnęli. W gruncie rzeczy, przejebane. Dlatego więc na tym komentarzu oddaję kurwa szacunek i zdradzę, że przy "Bomb Yourself" od zawsze miałem dreszcze (także ze względu na przekaz). –Borys Dejnarowicz

recenzja płyty »



Users
Nie Idź Do Pracy
autor: Borys Dejnarowicz
poprawiona ocena: 6.3

Jest dokładnie tak jak napisała pewna czytelniczka: gdyby Tymon czy Brylewski dowiedzieli się o totalnie koturnowej recenzji Borysa, to pękliby chyba ze śmiechu. Ok, projekt rzeczywiście jest wartościowy. Interpretacja "Mam Dość" jedna z lepszych, jakie w życiu słyszałem. Jednak te zachwyty pozostają całkiem groteskowe w konfrontacji z płytą. Zapomniałem spytać się o The Users w czasie trzygodzinnej pogaduchy z doktorem Brilke, więc to najlepiej świadczy o moim (pozytywnym zresztą, ale letnim) odbiorze albumu. Materiał, który znalazł się na krążku, to był świetny performance, ale jak na yassowo-totartowe standardy – przewidywalny. Jeśli jakaś rewolucja tutaj się dokonała, to chyba o niej zapomniałem. Aha no tak, jest jeszcze na przykład fenomenalny Olter. I są teksty Świetlickiego. Trafiają się wielkie momenty – saksofon Trzaski plus plemienny rytm Oltera ("Umar Babilon Umar"), czy dzikie, niepokojące "Pięć Pieśni Religijnych", ale to zdecydowanie za mało na artystyczne Przekroczenie, o którym tak lubi opowiadać Tymon Tymański. Taki już chyba los każdej niemal super-grupy. –Piotr Kowalczyk

recenzja płyty »



Kanye West
Late Registration
autor: Mateusz Jędras
poprawiona ocena: 4.2

Że 6.7 niby? No co ty Mateusz, ogarnij się! Zarzuciłem sobie dziś z rana i nic, znaczy się vintage sample + zaangażowane teksty = Kayne po prostu. Krótko ma być, bo mnie Borys zajebie, i będzie, bo za bardzo nie mam nic do powiedzenia o tej płycie. Raz, dłuży się skubana, dwa nie wyłączając hiciorów jest o klasę (dupa tam, o całą przeciętna podstawówkę wraz z gronem nauczycielskim, pielęgniarką, sprzątaczkami i panem Heniem złotą rączką) gorsza od poprzedniczki materiałowo (co niejako łączy się z pierwszym argumentem). Ta płyta jest tak kiepska, jak to co o niej napisałem – sami widzicie, lipa. –Paweł Nowotarski

recenzja płyty »



White Stripes
Get Behind Me Satan
autor: Michał Zagroba
poprawiona ocena: 4.0

Ta jeszcze jedna, zgodnie z tradycją (poza White Blood Cells) nudnawa, produkcja rodzeństwa nie powinna wzbudzać większych emocji. Tym bardziej negatywnych. Znam te progresje, ten prymitywny drive Meg na pamięć, nie słucham, nie muszę, nie lubię, ale i mnie nie wkurwia. Zresztą takie "Forever For Her (Is Over For Me)" ma w sobie coś monumentalnego – wyobrażam sobie doznające Glastonbury czy Open'er przy natchnionym wokalem Jacka, dostojnym bluesidle z perfekcyjnym nabijaniem Meg (to właśnie w ten zmanipulowany częściowo target wcelowana jest działalność promotorów talentu White Stripes). Niestety na temat chujowości bądź fajności White Stripes obecnie wiele po prostu do dodania nie mam. Może gdyby Get Behind Me Satan ukazało się w 1966 roku albo zapytany o to ze 4 lata temu, byłbym bardziej rozmowny. –Piotr Kowalczyk

recenzja płyty »


I   II   III   IV   V

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)